sobota, 28 lutego 2009

hiperfiskalizm

Mrówki po ciarce przechodzą (copyright: T.Olbratowski) jak widzi się starania państwa, jak by tu jeszcze głębiej sięgnąć do kieszeni obywateli. Kilka dni temu wypłynął kolejny absurd. Ministerstwo Finansów wpadło na genialny pomysł: osoby, które z zyskiem sprzedały w kantorach walutę, powinny zapłacić od tego podatek! Zaraz, zaraz, ale z jakim zyskiem?! Jedyna osoba, która w kantorze osiąga zysk, to jego właściciel. Kantory pobierają bowiem prowizję od walutowych transakcji, co jest zresztą ich podstawowym źródłem utrzymania (no, chyba że jeszcze prowadzą usługi ksero), a od tego zysku są już opodatkowane. Klient kantoru nic nie zyskuje, bo jak słusznie zauważa na swoim blogu Janusz Korwin-Mikke wystarczy przeprowadzić prosty eksperyment: wziąć 100 dolarów, zamienić w kantorze na złotówki, potem to samo znowu na dolary i na końcu będziemy mieć mniej pieniędzy niż na początku.

Urzędnikom z Ministerstwa chodziło prawdopodobnie o inny rodzaj zysku. Gdy ktoś skorzystał na dużych różnicach kursowych i kupił np. euro, gdy było tanie, a sprzedał po wysokim kursie. Teoretycznie ma więcej polskiej waluty, niż gdyby sprzedał je po niskim kursie, ale nie o to chodzi. Takich spekulantów jest raczej niewielu. Najważniejsze kwestie są inne. Po pierwsze, jak sprawdzić, kto, kiedy, ile i czego kupił i sprzedał. Po drugie natomiast, co ze stratami z tych transakcji, które też występują i to znacznie częściej. Co z osobami, które zarobiły za granicą w euro, a sprzedały je w Polsce po dramatycznie niskim kursie? Co z osobami, które zaciągnęły kredyty w obcej walucie, a spadający kurs tej waluty spowodował, że muszą teraz płacić bankom znacznie wyższe miesięczne raty? Czy te osoby też będą mogły ująć swoje straty w rocznym zeznaniu podatkowym i dzięki temu zapłacą niższy podatek? Akurat! Indagowany przez dziennikarzy na tą okoliczność przedstawiciel Ministerstwa odpowiedzi wprawdzie nie udzielił, tylko poprosił o przesłanie pytań na piśmie. Jednak rozwiązanie może być tylko jedno i sztaby ekspertów już pewnie nad tym pracują. Państwo cechuje bowiem filozofia Kalego: jak państwo skorzystać na nowych przepisach to dobrze, jak obywatel skorzystać - to źle. To trochę podobnie jak z paliwem: jak cena baryłki ropy wzrasta - polskie stacje benzynowe podnoszą swoje ceny, jak cena baryłki spada - ceny w Polsce bynajmniej nie spadają.

Władza będzie sięgać coraz głębiej do kieszeni podatnika (no bo przecież nie do własnej). Wiecie, że w wielu miastach Polski jest już podatek od deszczu? Autentycznie! Oblicza się go na podstawie powierzchni dachu, kąta jego nachylenia i/lub rocznej średniej opadów na danym terenie. A skoro można opodatkować deszcz, to dlaczego nie powietrze, którym oddychamy? Przyjmie się podobną jak w przypadku abonamentu RTV zasadę domniemania. Skoro jest człowiek, który posiada w domu odbiornik telewizyjny to znaczy, że ogląda telewizję. Skoro jest człowiek, który ma sprawny układ oddechowy to znaczy, że wdycha tlen, a jeszcze dodatkowo wydala ten okropny dwutlenek węgla, który powoduje globalne ocieplenie. Zaraz znajdzie się naukowca, który obliczy ile tlenu przechodzi rocznie przez płuca przeciętnej osoby dorosłej i ustali się zryczałtowaną stawkę podatku od oddychania. Bo przecież powietrze to nasze dobro wspólne. Tylko drzewa wciąż nie pobierają opłat za produkcję tlenu. Może i dobrze, bo jeszcze założyłyby związek zawodowy i zaczęłyby strajkować, a wtedy by dopiero zaparło nam dech w piersiach.

Albo podatek od starokawalerstwa. Za rządów PiS-u już nawet odkurzono ten pomysł. Do końca lat 70. XX wieku obowiązywało w Polsce tzw. "bykowe" - podatek, którzy musieli płacić mężczyźni, którzy przekroczyli 30. rok życia i nie mieli żony ani dzieci. Biorąc pod uwagę coraz większą liczbę singli we współczesnym społeczeństwie, zyski byłyby dla państwa niezłe. Tylko gdzie miejsce na indywidualne decyzje, na wolność osobistą? Czysty socjalizm - prymat grupy nad jednostką. A może podatek od dóbr luksusowych? Nie, nie od alkoholu. Już jest akcyza. Od czekolady na przykład. Przecież jedzenie czekolady sprawia przyjemność. Nieopodatkowaną przyjemność! Jak można było do tego dopuścić?! Tylko jak sprawdzić, kto ile zjada czekolady, przecież niektórzy mogą produkować słodkości domowymi sposobami. Nasze wspaniałe państwo jednak i z tym sobie poradzi. Przecież metabolizmu nie da się oszukać. Więc na przykład nakaże się instalowanie w toaletach specjalnych przyrządów analizujących skład ... no, wiecie czego ;] Albo wprowadzi się obowiązek dostarczania co jakiś czas próbek sami-wiecie-czego do laboratoriów i na tej podstawie obliczy się roczne spożycie czekolady dla danej osoby... Dobrze, czas na podsumowanie, bo wyobraźnia już mnie ponosi... ;]

Dążymy do modelu państwa fiskalnego. Opodatkować wszystko, co się da. I tak mamy już w Polsce opodatkowany każdy rodzaj zysku: także darowizny, spadki, wygrane na loterii. Mamy też VAT, podatek od psa, słuchania muzyki u fryzjera i od niemal każdej czynności związanej z samochodem. Dalsze poszukiwanie pieniędzy w kieszeniach podatników narażać już będzie państwo jedynie na śmieszność. Dlatego ogłaszam pierwszy blogowy konkurs! Pomóżmy urzędnikom. Co jeszcze mogłoby państwo opodatkować? Wpisujcie propozycje w komentarzach. Osoba, która nadeśle najlepszą - moim zdaniem - propozycję, zostanie nagrodzona dużym piwem ;D I zapewniam, że od tej wygranej nie będzie podatku. Ja zgłaszam pierwszy pomysł: podatek od głupoty. Jak mierzyć poziom głupoty - tego jeszcze nie wiem, ale wiem za to, w jakiej grupie zawodowej zebrano by najwięcej tego podatku. Dla ułatwienia dodam, że przedstawiciele tej grupy zwykle przebywają w Warszawie, w takim dużym, okrągłym, białym budynku.

28. lutego 2009, 12:16 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

Brak komentarzy: