środa, 15 września 2010

mistrzostwa świata w prawie Parkinsona

Polacy są mistrzami świata w utrudnianiu sobie pracy. Na przykład w miejscu, gdzie obecnie zarabiam, są dwa zespoły produkcyjne. Gotowy towar pakuje się w kartony, które są - tylko w celach informacyjnych (szef musi wiedzieć, czy dany karton wyprodukował zespół nr 1 czy 2) - odpowiednio znakowane. Tj. kartony pierwszego zespołu od wewnątrz podpisuje się długopisem rzymską cyfrą I, a drugiego zespołu - cyfrą II. Czy jednak nie wystarczyłoby podpisywać jedynie kartonów pierwszego zespołu? Bo skoro są tylko dwa zespoły, to wiadomo, że te nie podpisane kartony muszą należeć do zespołu drugiego...

Przypomina mi to sytuację, gdy kilka lat temu ktoś rzucił pomysł, aby samochody prowadzone przez kobiety były specjalnie znakowane (np. jakąś naklejką, wstążeczką czy innym kolorem tablicy rejestracyjnej - tego nie sprecyzowano). Nie zamierzam tu wchodzić w bezsensowne dywagacje [W.Ł. ;)] o wyższości męskich umiejętności prowadzenia samochodu nad kobiecymi czy vice versa; chodzi mi tylko o logiczną stronę całej sprawy. Zaraz bowiem feministki podniosły wrzask, że to dyskryminacja i w ramach "wyrównywania statusu kobiet i mężczyzn" powinno się oznaczać, ale samochody prowadzone przez facetów, a nie przez kobiety. Widocznie owe feministki nie mają pojęcia o zasadach logiki, ponieważ właśnie z logicznego punktu widzenia nie ma znaczenia, które samochody będą oznakowane. Jeśli oznaczymy wstążeczką samochody prowadzone przez kobiety, to oznaczeniem samochodów prowadzonych przez facetów będzie... brak oznakowania! Zatem niezależnie od faktu, które auta będą miały jakiś symbol na sobie, ponieważ mamy tylko dwie płcie, brak tego symbolu będzie oznaczał automatycznie przypisanie do tej drugiej grupy. I tak będzie się działo w każdym przypadku, gdy zbiór jest dwuelementowy (jeszcze bardziej naukowo: gdy zmienna, którą bierzemy pod uwagę, może przybierać tylko i wyłącznie dwie wartości): dwa zespoły produkcyjne, kobiety i mężczyźni etc. Oczywiście inna sprawa, gdyby były trzy płcie, cztery zespoły produkcyjne itd.

Może to nie są szczególnie istotne rozważania, przecież opisanie rzymską cyfrą jednego kartonu zajmuje dwie sekundy i nawet przy stu kartonach nie są to jakieś kolosalne ilości czasu. Bardziej chodzi mi o to, że ludzie nie potrafią stosować elementarnych zasad logicznego czy nawet zdroworozsądkowego myślenia w praktyce. Bo przecież w opisanych wyżej przykładach, nie trzeba ukończyć kursu logiki na wyższej uczelni, aby np. dostrzec brak sensu w opisywaniu obydwu partii kartonów. Często się słyszy, że za granicą chwalą Polaków, że tacy pracowici, że wykonują znacznie więcej pracy niż autochtoni. Interesujące byłoby jednak sprawdzenie, jak wiele z tej pracy to praca bezsensowna, vide: to znakowanie kartonów. Anglik siedzi, myśli i kombinuje, jak tu się za bardzo nie narobić, wymyśli jakąś maszynę, jakiś program komputerowy, albo po prostu na logikę rozbierze, że nie ma sensu oznaczać obydwu partii kartonów. A Polak w tym czasie haruje, "bo to trzeba zrobić". Może to kontrowersyjna teza, ale wydaje mi się, że nie zysk, nie konkurencja, ale lenistwo jest największym motorem postępu.

Polacy nie mają zatem pojęcia o logice, ale jeszcze w czymś, oprócz utrudniania sobie pracy, są mistrzami świata. Cyryl Parkinson (to nie ten od choroby układu nerwowego) sformułował kiedyś zasadę, nazwaną później jego nazwiskiem, która głosi, że "praca rozszerza się tak, aby wypełnić czas dostępny na jej ukończenie". Czyli: jeśli dajemy komuś określony czas na wykonanie jakiegoś zadania (a ukończenie zadania przed terminem nie skutkuje wyższym wynagrodzeniem), to zostanie ono wykonane w najpóźniejszym możliwym terminie, czyli w ostatnim dniu. Nawet jeśli trzeba będzie pracować na połowę swoich możliwości, w zwolnionym tempie, grać w tym czasie w karty, statki i państwa-miasta, czytać gazety i książki, uczyć się języków obcych etc. W konkurencji pod nazwą "szanowanie pracy" wyprzedziliśmy resztę świata o kilka długości. A gdybyśmy jeszcze nauczyli się nie utrudniać sobie roboty, tydzień faktycznej pracy w tym kraju wynosiłby jakieś 10 godzin...

15. września 2010, 14:54 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Tu się nie zgadzam, uważam, że jesteśmy narodem pracowitym, niech tylko unijni urzędnicy wymyślą z nudów kolejne dyrektywy

Piotrek pisze...

Ależ ja nie przeczę, że jesteśmy narodem pracowitym - wręcz przeciwnie, sądzę, że Polacy to bardzo pracowity naród. Problem w tym, że zbyt wiele tej pracowitości i energii poświęcamy często na zajęcia bezsensowne. Inni potrafią wymyślić jakieś urządzenie czy zastosować program komputerowy, aby ułatwić sobie życie. My często tego nie potrafimy, co nie najlepiej o nas świadczy.

Również druga część tekstu nie dowodzi, że jesteśmy narodem leniwym (jeśli w ogóle można tak wielką zbiorowość jak naród rozpatrywać w takich kategoriach, bo ociera się to już o myślenie stereotypowe). Gdyby trzeba było, wykonalibyśmy powierzone zadanie znacznie szybciej, ale ponieważ mamy płacone od dnia pracy, a nie od szybkości wykonania zadania, dlatego bardziej opłaca się pracować dłużej, żeby było więcej "dniówek". I tu opanowaliśmy do perfekcji umiejętność kombinowania (która tutaj nie ma negatywnych konotacji), rozkładania sobie pracy na dłuższe okresy, wypełniania czasu pracy innymi zajęciami etc. Szczególnie widoczne to jest w przypadku urzędników, którzy i tak codziennie w pracy być muszą. I do tego sprowadza się Prawo Parkinsona. Recepta? Może zlikwidować system płacenia "dniówkowego", a wynagradzać od szybkości wykonania zadania?

Lilli-na wpół urzędniczka :) pisze...

Gdybym zarabiała od szybkości wykonywanego zadania albo od ilości to zostałabym milionerką :)