poniedziałek, 28 lutego 2011

spotkałem Krelboyne'a

W Opolu. Dzisiaj. W miejskim autobusie. Normalny, niczym nie wyróżniający się kurs linii nr 18. U kierowcy w radiu wciąż o Marit Bjoergen i Justynie Kowalczyk. Za mną jacyś "ziomale" opowiadają o "zajebistym melanżu" (cokolwiek to jest). Obok mnie reprezentantki wieku przedemerytalnego przebijają się dolegliwościami somatycznymi: "wie pani, tu mnie tak boli już trzeci dzień, poszłam z tym do lekarza, bo rozumie pani, mojej synowej szwagierki teścia sąsiadka miała kuzynkę, której brata ciotki zięć miał siostrę, którą tak samo bolało i ona na to umarła".

A przede mną on. Jak głos z innego wymiaru. Na tzw. oko miał może siedem, najwyżej osiem lat. Chyba wracał ze szkoły, bo z plecakiem, pewnie z wujkiem albo z dziadkiem (na ojca ten pan był troszkę za stary). Najpierw wymieniał z nienagannym akcentem jakieś angielskie tytuły i tłumaczył je swojemu opiekunowi ("Shadow to jest cień, dlatego to się tak tłumaczy"). Potem zreferował mu (już po polsku) w najdrobniejszych szczegółach technikę budowy piramid egipskich. Wspomniał, że oglądał o tym niedawno program na Discovery Science (i jako jedna z nielicznych osób jakie słyszałem, wymówił nazwę telewizji tak, jak się wymawiać powinno, a nie tak, jak wymawia przeciętny Polak: "diskawery"). Następnie zapytał swojego opiekuna, czy wie, jak wyglądała ziemianka. Jego odpowiedź natychmiast rozbudował do stopnia akademickiego, szczegółowo opisując techniczne detale budowy, zalety i wady, oraz różne aspekty życia codziennego w tych czasach, gdy ludzie mieszkali w ziemiankach (sposoby polowania, używaną broń etc.). Siedmiolatek! Omawiał jeszcze kilka różnych tematów (nie tylko z historii), a ja sam się dowiedziałem w trakcie tego kwadransa podróży za nimi kilku rzeczy, o których nie miałem pojęcia. I widać było, że wszystko, o czym mówi, autentycznie go fascynuje. A jak perfekcyjnie formułował wypowiedzi (wielu maturzystów tak nie potrafi), jaką miał płynność językową, jak rozbudowane słownictwo i jaką gramatyczną poprawność.

Więc jednak oni naprawdę istnieją... Boże, dzięki Ci!

28. lutego 2011, 23:13CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

P.S. Nie zamierzam tu tworzyć antylaurki dla współczesnej rzeczywistości, ani pisać romantycznych poematów o nieprzystawalności geniusza do okrutnego świata. Stwierdzenie, że żyjemy w chorym kraju i chorym świecie byłoby spostrzeżeniem z gatunku "no shit, Sherlock!". Mój Krelboyne z "osiemnastki" być może odniesie kiedyś sukces, zostanie kimś wybitnym. Chociaż po drodze, za kilka albo kilkanaście lat, i tak pewnie dostanie mocno od życia w dupę. Ale chciałbym mu życzyć, aby jak najdłużej żył tym złudzeniem, że zazdrości mu wiele, wiele osób. A nie tylko ja.

Brak komentarzy: