wtorek, 15 lutego 2011

sztuczne światło

Wydarzeniem tygodnia w pewnych kręgach było podarowanie rannemu Robertowi Kubicy przez JEm. kardynała Dziwisza "relikwii" związanych z Janem Pawłem II (kropli krwi i kawałka szaty bodajże). Nie byłoby absolutnie żadnego powodu, aby się nad tym faktem rozwodzić, gdyby nie okoliczność, iż w tym wydarzeniu zbiegają się dwie kwestie, z którymi w tzw. sprawach wiary i religijności pogodzić mi się najtrudniej. Instytucja "świętych i błogosławionych", oraz właśnie kwestia relikwii.

"Słońce nie potrzebuje światła lampy, a Kościół Katolicki świętych trupów" - pisał Bazyli Wielki, jeden z ojców Kościoła i... także święty. W podobnym tonie wypowiadał się bohater jednego z odcinków serialu o przygodach młodego Indiany Jonesa, pragnący uświadomić nastolatkowi, jak wiele z tego, czym zajmują się duchowni (sztuczne światło świecy), odciąga uwagę wierzących od samego Boga (światła słonecznego). Przez wieki młyny watykańskie wyprodukowały ogromną, kilkudziesięciotysięczną rzeszę świętych i błogosławionych. Im stawia się pomniki, ołtarze, im maluje się obrazy, pod ich wezwaniem buduje się kościoły. A niektórzy z nich mają dodatkowo jakąś swoją działkę, na której się znają i w której pomagają. I to jest chyba ten powód, dla którego katolicyzm jest obiektem drwin ze strony przedstawicieli pozostałych wielkich religii - oni widzą w katolickim kulcie świętych i błogosławionych politeizm absolutny. Oni modlą się do jedynego Allaha, Buddy, Jahwe, podczas gdy katolicy - do tłumu osób. Dlatego - mimo, że przeczytałem setki stron uzasadniających ten stan rzeczy - pod tym względem jest mi znacznie bliżej do islamu, buddyzmu czy judaizmu. Bo w moim skromnym, skrzywionym i pewnie wypaczonym pojmowaniu religii modlić się można tylko i wyłącznie do Boga, a nie do - strzelam - JP2, św. Teresy z Avila, czy bł.Czesława. I żadne okrągłe figury retoryczne typu "za wstawiennictwem", żadne wyrafinowane tłumaczenia, że "tak naprawdę modlimy się do Boga, ale przy pomocy tego i tego świętego", za chińskiego papieża nic mnie nie przekona, że jest inaczej! A jeśli czyjeś życie i twórczość faktycznie zasługują na podziw i szacunek, to we wspólnocie zdrowo myślących ludzi nie potrzeba przybijać mu na czole pieczątki z napisem "święty", aby objawić, że jego postawa warta jest naśladowania.

Konsekwencją uznania niektórych osób "świętymi" i "błogosławionymi" stało się przekonanie, że wszystko, co wiązało się w jakiś sposób z życiem doczesnym owych wyróżnionych ma magiczną/cudowną/uzdrawiającą/nadnaturalną (niepotrzebne skreślić) moc. Tak powstały "relikwie". Relikwią może być w zasadzie wszystko: kości nie kości, krew, paznokcie, włosy, kawałki ubrań, przedmioty codziennego użytku, fragment całunu grobowego, szczeble z drabiny, która się przyśniła świętemu Jakubowi etc. Śmiejemy się z ludów prymitywnych, że się modlą do totemów i fetyszy, albo odprawiają rytuały do bóstw wszelakich, ale wiarą w cudowną moc złotego zęba czy gumy od majtek świętego, sami sprowadzamy się do poziomu rozwoju tych ludów.

Rozumiem, że niektórym z wierzących łatwiej jest praktykować religijnie, mając coś realnego, rzeczywistego - czy to osobę świętego, czy jego przedmiot - co przybliża abstrakcyjną ideę Boga, pozwala ją nieco bardziej objąć rozumem. Zresztą, mamy wolność wyznania i każdy ma prawo czcić, co mu się żywnie podoba, od pomnika w Świebodzinie po Latającego Potwora Spaghetti. I jakkolwiek nie mam żadnych podstaw, aby odgadywać intencje Chrystusa zakładającego Kościół Katolicki, tak postawiłbym sporo pieniędzy, że jednak nie o to, co się wokół nas dzieje, mu chodziło. Potężna watykańska biurokracja, kanonizacje, beatyfikacje, cuda, wianki, relikwie, kremówki, Całuny Turyńskie, rywalizacja na Chrystusy, bazyliki, sanktuaria. Może w założeniach miało to pomagać w dążeniu do Boga, ale wyszło jak zwykle - przykryło Boga tak bardzo, że już go spoza stosu tych "ułatwień" nie widać.

Sprawa z Kubicą i kardynałem Dziwiszem ma zresztą dodatkowe dno. Kierowca podkreśla, że jest do osoby Jana Pawła II bardzo przywiązany (ma jego imię wypisane na kasku i takie tam), a po poprzedniej kraksie w wyścigu miał stwierdzić, że to właśnie wstawiennictwo polskiego papieża pozwoliło mu wyjść z wypadku bez szwanku. Jednocześnie, środowisko kościelne usilnie poszukiwać będzie kolejnego "cudu", który niezbędny będzie przy kanonizacji Karola Wojtyły. Zatem ostatnia rajdowa kraksa Kubicy, z której znowu uszedł z życiem (zapewne dzięki papieżowi), może być dla zwolenników kanonizacji JP2 bardzo potrzebną okolicznością. Jednak jeżeli Kubica będzie się rozbijał z dotychczasową częstotliwością, to wkrótce zabraknie dla Jana Pawła II tytułów, którymi można by go odznaczyć za ratowanie polskiego kierowcy z tych wypadków. Chociaż z drugiej strony, jeżeli Kubica ma zamiar prowadzić wyścigowe samochody w dotychczasowym stylu, to do jego "ochrony" należałoby oddelegować teraz już kogoś o jeszcze większej mocy niż polski papież.

15. lutego 2011, 22:26 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

2 komentarze:

jabol pisze...

święta prawda :P

Anonimowy pisze...

J.w. święta prawda i nie ma już świętości, a wszędzie komercja