sobota, 16 kwietnia 2011

spirytus sanktus

W zeszłotygodniowej "Rzeczpospolitej" (z 5. kwietnia) natrafiłem na niewielki artykuł, który streszczał tezy jakiegoś raportu nt. młodzieży i jej stosunku do przeróżnych używek. Najpierw cytat z tekstu: "Z przedstawionego raportu wynika ciekawa prawidłowość. Młodzi ludzie, którzy uczestniczą w praktykach religijnych, rzadziej sięgają po różnego rodzaju używki. - Wśród osób, które kilka razy w tygodniu brały udział w praktykach religijnych, 38% nie piło piwa - mówi Artur Malewski z Krajowego Biura d/s Przeciwdziałania Narkomanii."

Zamurowało mnie. To jest ta ciekawa prawidłowość?! Przecież to jest "odkrycie" z gatunku "No shit, Sherlock!". Już każde średnio rozgarnięte dziecko powie, że nie ma w tym nic zaskakującego. Osoby, które najczęściej uczestniczą w praktykach religijnych, zwykle jednocześnie najsilniej stosują się do reguł swojej wiary. A skoro Kościół Katolicki ma bardzo restrykcyjny stosunek do wszelkich używek (w wersji tego średnio rozgarniętego dziecka: Pan Jezus ich zabrania), to co jest dziwnego w fakcie, że osoby religijne od nich stronią?

Zresztą akcentowanie wyników z akurat takiej próby jest co najmniej dyskusyjne. Ilu młodych ludzi uczestniczy w praktykach religijnych kilka razy w tygodniu? W pierwszych badaniach na jakie natrafiłem w sieci, do systematycznego praktykowania przyznaje się 36% młodzieży. Przy czym "systematycznie" w takich badaniach oznacza "regularnie, w każdą niedzielę". Zatem więcej niż raz w tygodniu praktykuje zapewne jednocyfrowy odsetek. Zbliżony być może do wartości 5%, czyli liczby młodych ludzi związanych z różnymi przykościelnymi ruchami religijnymi (od oazy, przez wspólnoty Taize, aż po duszpasterstwa akademickie). Socjologiczne badania skupiają się raczej na makrotrendach i zależnościach dotyczących większości populacji. Dlatego zastanawiam się, jaki sens ma opisywanie rezultatów w tak małym wycinku badanej próby, nawet jeśli jest tam cokolwiek ciekawego (w opisywanej zależności niczego ciekawego nie ma, quod erat demonstrandum).

Statystyką można udowodnić wszystko. Ale oprócz manipulowania danymi (i stwarzania wrażenia, że w Polsce sporo młodzieży praktykuje regularnie, gdy w rzeczywistości jest to margines), redaktor opisujący wyniki sprawia też wrażenie niedouczonego. Bo w cytowanym tekście rzuca mi się w oczy ukryte między wierszami założenie, wzmocnione słowami "ciekawa zależność", że to uczestnictwo w praktykach religijnych sprawia, że młodzież zaczyna odchodzić od używek.
I mamy propagandowy tekst już nawet nie do "Rz", ale do jakiejś bardziej ortodoksyjnej światopoglądowo gazety - naukowy dowód skuteczności praktyk religijnych w sprowadzaniu młodzieży na właściwą drogę. Nawet jeśli w rzeczywistości tak jest (nie mam dowodów, aby wątpić), to nie wynika to z przywoływanego raportu. A jeśli autor tekstu faktycznie przekonał się do takiej wersji, to po prostu ordynarnie myli korelację z przyczynowością.

Dla niezorientowanych krótkie wyjaśnienie. Upraszczając, przyczynowość zachodzi wtedy, gdy jedna zmienna bezpośrednio wpływa na drugą. Natomiast korelacja zachodzi wówczas, gdy obserwujemy, że jedna zmienna współwystępuje z drugą, czyli gdy wartość jednej zmiennej rośnie, to drugiej też, ale to nie oznacza jeszcze, że ta pierwsza wpływa na tą drugą. W podręcznikowym przykładzie zaobserwowano, że im więcej jednostek straży pożarnej wyjeżdża do pożaru, tym większe są potem straty finansowe powstałe w wyniku tego pożaru. Czy to oznacza, że im więcej wozów strażackich jedzie do pożaru, tym gorzej, bo zwiększają one straty (przyczynowość)? Oczywiście, że nie. W grę wchodzi tu trzecia zmienna, czyli wielkość pożaru (im większy pożar, tym więcej jednostek ratowniczych jest na miejsce wysyłanych). Podobnie dzieje się w nie mniej słynnym przykładzie z lekarzami. Odnotowano, że im lepszy lekarz, tym więcej ma na koncie śmiertelnych zejść pacjentów. Czy to oznacza, że znakomici lekarze uśmiercają pacjentów częściej niż ich mniej docenieni koledzy po fachu? Również tu działa zmienna pośrednicząca - stopień rozwoju choroby. Do najlepszych lekarzy nieporównywalnie częściej zgłaszają się pacjenci z najtrudniejszymi przypadkami choroby, gdyż mają (słusznie!) nadzieję, że im lepszy lekarz, tym większa szansa, że jeszcze coś zaradzi. Ale gros z nich to przypadki na tyle beznadziejne, że nie pomógłby im nawet doktor House. To sprawia, że wybitni lekarze mają często najobficiej udekorowaną zgonami karierę medyczną.

I tak samo dzieje się w przypadku opisywanym przez "Rz". To nie jest związek przyczynowy (uczestnictwo w praktykach religijnych w jakiś cudowny sposób obniża predylekcję młodzieży do alkoholu i narkotyków), a klasyczna korelacja, gdzie trzecią zmienną jest właśnie poziom religijności. Jak słusznie zauważa nasze średnio rozgarnięte dziecko, im kto bardziej religijny, tym częściej uczestniczy w nabożeństwach i tym rzadziej sięga po używki (co jest immanentną cechą prawdziwie przeżywanej głębokiej religijności). Co doskonale wykazał cytowany raport. Ot, i cała tajemnica.

Dawno dawno temu, za siedmioma górami, gdy gazet było mało, dziennikarstwo było zawodem elitarnym, wymagającym długiej edukacji. Obecnie gazet jest mnóstwo, więc aby nasycić popyt, dziennikarzem można zostać już nie tylko po kierunku "dziennikarstwo", ale też po jakiejś komunikacji społeczno-medialnej, czy politologii-specjalność dziennikarska. Gdzie zajęć z logiki czy podstaw metodologii naukowej jest pewnie jeden semestr, kończący się zaliczeniem z oceną. I rozumiem jeszcze, że tacy "redaktorzy" piszą potem w "Wieściach z Koziej Wólki". Ale w "Rzeczpospolitej"...?

16. kwietnia 2011, 16:25 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

3 komentarze:

Unknown pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Pysik pisze...

Cóż. Słusznie prawisz. Uśmiałam się. Jak to było: Nie do wiary, Koperniku?

Piotrek pisze...

Albo: Cóż wielkiego, Koperniku?