poniedziałek, 2 maja 2011

wojna o pokój

Amerykanie podobno wysłali wreszcie Osamę bin Ladena do Krainy Wiecznych Łowów. Nie rozumiem jedynie płynących zewsząd gratulacji i zachwytów. Przecież to wstyd! Najpotężniejsza armia świata, dysponująca najnowocześniejszą technologią i uzbrojeniem, potrzebowała prawie 10 lat i kilkunastu tysięcy zabitych po swojej stronie, aby zlikwidować faceta, ukrywającego się w kraju biednym jak mysz kościelna. A największe jaja były na początku operacji, jeszcze w 2001 roku, gdy jeden z zastępców bin Ladena - słynny mułła Omar - wymknął się z oblężonej przez Amerykanów twierdzy i uciekał przez pustynię na motorze. Na motorze! I go nie złapali! Mając do dyspozycji supernowoczesne urządzenia naprowadzające, radiolokacyjne i satelity, które z przestrzeni kosmicznej potrafią na powierzchni ziemi przeczytać gazetę.

Dziwne są też te wszystkie peany pochwalne od przywódców państw, które swoich wojsk do Afganistanu nie wysłały. Przypominają trochę takie lizusowskie wazeliniarstwo w stylu: "Wy, Amerykanie, nasi wspaniali przyjaciele. Dziękujemy wam za odwalenie za nas mokrej roboty". Ale najbardziej zdziwił mnie jeden z komentarzy, uroczo obficie kopiowany potem w sieci, jakoby upolowanie bin Ladena było "wielkim zwycięstwem demokracji". Demokracji?! Co ma demokracja wspólnego z operacją wojskową? Chyba, że w oczach kogoś, kto dzieli świat na dwie kategorie: my, wszyscy dobrzy ludzie = demokracja vs. wszyscy źli ludzie = terroryzm. Ów ktoś jest oczywiście kretynem, jego sprawa, ale dlaczego zajmuje się dyplomacją albo polityką?

Ta wojna nauczyła nas jeszcze jednego. Konfrontacja z bezkompromisowymi muzułmanami obnażyła wszelkie słabości armii poborowej, złożonej z normalnych chłopaków z normalnych rodzin, którzy na froncie nabawiają się PTSD i tym podobnych. Armie powinny być już nawet nie zawodowe, ile wręcz prywatne - coś na wzór amerykańskiej Blackwater. I złożone wyłącznie z dobrze opłacanych najemników, pozbawionych skrupułów, pozbawionych wszelkich religijnych ograniczeń i wszelkiej moralności. Takich hybryd Rambo z Robocopem, dla których zabić człowieka to jak pstryknąć palcami. Oczywiście - pokój jest jedną z najważniejszych wartości, ale jeśli już ktoś nas napadnie, to będę pewny swojego bezpieczeństwa tylko wówczas, gdy bronić mnie będzie właśnie taki osiłek, zdolny bez mrugnięcia okiem ukręcić wrogowi głowę, a nie dwudziestolatek, który jak przypadkowo zastrzeli przeciwnika, to zaraz musi biec do psychologa.

Amerykanie stracili kilkanaście tysięcy takich chłopaczków polując na JEDNEGO Araba. Co będzie, gdy takich Arabów - żądnych naszej krwi, bezlitosnych, nie wahających się nożem do obierania ziemniaków poderżnąć gardło - przyjdzie kilka tysięcy?

2. maja 2011, 18:55 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

Brak komentarzy: