sobota, 13 sierpnia 2011

w proch się obrócisz

Od października wejdą w - nomen omen - życie nowe wytyczne Kościoła w kwestii pogrzebów. Jeśli ktoś ma zamiar się pogrzebać tradycyjnie, to nie ma się czego obawiać - wszystko zostaje po staremu. Natomiast problem ma ktoś, kto chciałby poddać się kremacji. Pozostawi bowiem swoim bliskim spore wyzwanie logistyczne.

Ksiądz nie będzie już miał prawa odprawić mszy pogrzebowej, gdy w kościele zamiast trumny z ciałem będzie się znajdować urna z prochami. Prawo kościelne stanowi, że mszę takową można odprawić tylko w obecności ciała zmarłego. Dopiero potem odeśle się ciało do krematorium, a gdy się odbierze prochy, będzie można przeprowadzić drugą część uroczystości żałobnych - na cmentarzu. Rzecz w tym, że krematoria nie załatwiają tej sprawy "od ręki", to trochę trwa i prochy można odebrać zwykle najwcześniej następnego dnia. A zatem całość pogrzebu rozciągnie się - jak dobre wesele - na dwa dni.

Już widzę te pomstujące tłumy, tych podburzanych przez media rozgoryczonych ludzi, utyskujących, że się znowu księżom w dupach poprzewracało, bo co to dla nich za różnica, czy podczas mszy jest ciało czy prochy, podczas gdy dla rodziny to jest ogromny kłopot finansowy i organizacyjny, bo przecież trzeba zakwaterować żałobników, którzy przybyli z daleka, skoro zostają na dwa dni, wyżywić ich etc.

Nie jestem teologiem, nie wiem jaką różnicę Kościołowi czyni, jeżeli podczas mszy jest urna a nie trumna, ale mimo to uważam - jako prosty człowiek - że nam nic do tego. Kościół stanowi prawo kanoniczne i naszym zadaniem - jeśli chcemy w tym Kościele być, bo to przecież nie obowiązek - jest się dostosować, a nie naciągać kościelne regulacje pod nasze widzimisię. I już. A nawet więcej - sądzę, że księża powinni być bardziej asertywni i odmawiać katolickiego pogrzebu ludziom, o których wiadomo, że kościelny przybytek omijali za życia łukiem jak najszerszym. Pogrzeb katolicki nie należy do katalogu fundamentalnych praw człowieka, więc gdy słyszę, że ktoś mówi, iż księdza psim obowiązkiem jest pogrzeb odprawić absolutnie każdemu (o ile nie podpisał aktu apostazji), to mam szczerą ochotę kopnąć go w sempiternę (tego, kto tak mówi, nie księdza). Cmentarze są "komunalne", więc nikt nikomu miejsca nie może tam odmówić, ale żeby przy zakopywaniu obecny był ksiądz - na to moim zdaniem trzeba sobie za życia zasłużyć. Jestem zacofanym Ciemnogrodzianinem, wiem.

I uważam też, że dobrze się stanie, iż niektóre z pogrzebów przeciągną się na dwa dni. Obecnie często wygląda to tak, że rodzina - choćby i najbliższa - przybywa w ostatniej chwili, nawet już po rozpoczęciu mszy, potem na cmentarz, sypnąć ziemią, złożyć kondolencje, potem na konsolację, opić "skórkę" i w nogi. Oficjalnie dlatego, że droga do domu daleka. A tak naprawdę z obawy przed tym, że jeszcze komuś coś strzeli do głowy i każe nam z wdową porozmawiać, sieroty pocieszyć, jeszcze się zapomnimy i zastanowimy się dłużej nad istotą śmierci, spychanej w naszej kulturze na margines. A może nawet zagalopujemy się i dojdziemy do wniosku, że też kiedyś będziemy musieli umrzeć. I święty spokój diabli wezmą.

I wszystko byłoby w porządku w kwestii nowych regulacji, gdyby nie jedno zdanie, które zbulwersowani zmianą pogrzebowych przepisów mogli nawet przeoczyć. Gdzieś tam na marginesie jest napomknięte, że "same uroczystości na cmentarzu powinny odbywać się już tylko z udziałem najbliższych"...

Jestem nawet w stanie zrozumieć, o co księżom w tym... ekhm... ustępie chodzi. Zdają sobie sprawę, że wielu krewnych nie będzie sobie mogło pozwolić na dwudniowe uczestnictwo w uroczystościach pogrzebowych, dlatego dają dyskretną wskazówkę, który dzień celebracji powinni wybrać - pierwszy, czyli mszę świętą. Niestety, wykazują się kompletnym niezrozumieniem realiów. Polscy wierni mają wyjątkowe problemy z wiarą w byty i pojęcia abstrakcyjne. Potrzebują często czegoś namacalnego - relikwii, cudu widomego, płaczącego obrazu, gorejącego krzewu, figury papieża w ogrodzie... Dla nich ważniejsza wydaje się cmentarna część pogrzebu: wodą pokropią, ziemią można sypnąć, trumnę/urnę zamyka się na wieki wieków przy dźwiękach żałobnych tonów. To potężnie oddziałuje na emocje, utrwala się w pamięci. A msza święta to jest tylko sztampowy teatrzyk, odgrywany za każdym razem w identycznej formie, w którym się uczestniczy bo trzeba, ale o co w tym chodzi, czemu to takie długie, po co te wszystkie czytania, litanie i pieśni - nie bardzo wiadomo.

Mam nadzieję, że do tego typu wiernych się nie kwalifikuję, ale i tak protestuję przeciw tej sugestii o uczestnictwie tylko najbliższych członków rodziny w cmentarnej części pogrzebu. Bo dlaczego ktoś decyduje, że nie powinienem się pojawić na cmentarzu, gdy żegna się kogoś z dalszej rodziny, albo wręcz zupełnie niespokrewnionego, nawet jeśli był mi bliższy niż niejeden krewny? Ktoś bardziej krewki ode mnie zacząłby się teraz pewnie rozwodzić nad tym, że "niech klechy jeszcze ustawią szlaban w cmentarnej bramie i legitymują gości celem ustalenia stopnia pokrewieństwa".

Mam wciąż nadzieję, że to kościelne zalecenie jest tylko niefortunnym nieporozumieniem albo właśnie sugestią dla dalszej rodziny, którą z części pogrzebu powinni wybrać, jeśli nie mogą sobie pozwolić na przyjazd z noclegiem. Znając życie, w naszym społeczeństwie skończy się jednak jak zwykle. Czyli konstatacją, że chodzi o pieniądze - bo podczas mszy zbiera się "tacę", a na cmentarzu nie, więc księża dbają o to, żeby więcej osób było w kościele. A resztę już znamy - "czarnym zależy tylko na kasie"...

13. sierpnia 2011, 16:05 DST, 52.435 °N, 15.142 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

W jakim celu od wieków jest to gromadzenie bogactwa /kasa, taca, dary, majątki, ostatnio w ramach zwrotu nawet z naruszeniem prawa/, a przecież nie tak miało być.

Piotrek pisze...

Nie wiem, w jakim celu, chociaż pewnie dlatego, że człowiek jest istotą ułomną, a władza i związane z nią możliwości deprawują. Ale puenta tekstu dotyczyła tego, że nic nie wskazuje, aby akurat decyzja o rozciągnięciu pogrzebów na dwa dni miała podłoże finansowe. A znając nasze społeczeństwo, do takiej właśnie konkluzji pewnie wkrótce dojdziemy...