sobota, 25 lutego 2012

ślepa kiszka odzyskała wzrok

Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio oglądałem w TV jakiś program kabaretowy. Pewnie będę niesprawiedliwy, a już na pewno nieobiektywny, ale konsekwentnie uważam, że polski kabaret w wersji z pierwszych stron telewizorów, leży i nie oddycha już od dobrych kilku lat.

Kiedyś byłem z tym fantem na bieżąco, oglądałem "Marzenia Marcina Dańca", kabaretony na Festiwalu Opolskim, "Mazurskie Noce Kabaretowe" w tym mieście, do którego prowadzą wszystkie drogi, a nie jest to Rzym etc. Jeszcze bodaj w 2005 roku na KFPP był całkiem przyzwoity program kabaretowy, ale potem już tylko znana wszystkim fizykom równia pochyła. Stare wiarusy (Piasecki, Kryszak, OT.TO, wspomniany Daniec) pokończyły kariery, albo zeszły na margines mainstreamu (i słusznie, bo trzeba dać szansę świeżej krwi). Z tym, że zanim zeszły, nie wychowały następców. Ani Mru Mru już od paru lat zjadają własny ogon (a szkoda), Mumio i Maciej Stuhr wybrali inną ścieżkę kariery, Grupa MoCarta i mim Krosny (on w ogóle jeszcze żyje?) to właściwie nie są kabarety sensu stricto... Coś tam próbuje trzymać na dobrym poziomie Artur Andrus, raz na ruski rok w miarę jadalny skecz wysmaży Kabaret Pod Wyrwigroszem... I to wszystko.

Chyba, że chcecie nazwać kabaretami to, co nazbyt często pokazuje TVP2 ok. 20:00 w tygodniu (a bywa, że i w weekendy). Już nawet nie chodzi o to, że powtarza się tam właściwie zestaw pięciu-sześciu tych samych ekip (przede wszystkim Neo-Nówka, Paranienormalni, a także Łowcy.B, Formacja Chatelet, Limo, DNO, Kabaret Młodych Panów), anonsowanych przez konferansjerów, jako uwielbiane przez cały naród kabaretowe bożyszcza. Gdyby to jeszcze działało na jakimś poziomie, to niechby występowali w tym zestawieniu do siódmej nieskończoności. Ale to, co oni nazywają działalnością kabaretową jest tak koszmarne, że szef "Dwójki" powinien zostać uhonorowany Nagrodą im. Karola Strasburgera za promowanie takiej żenady na swojej antenie. Zaraz dostanie mi się od zwapniałego ramola, co aż dymi nostalgią do Kabaretu Starszych Panów i artystów, którzy występowali w czasach, gdy latały jeszcze ostatnie pterodaktyle. Ależ skądże! Ja próbowałem dać wyżej w nawiasie wymienionym szansę. Niejedną. Naprawdę próbowałem oglądać ich popisy. Uwierzcie - nie dało się, przy całym oceanie dobrej woli z mojej strony. Debilne teksty, żarty "z dupy wzięte", wałkowanie wciąż tych samych tematów (lekka polityka, piłka nożna, resentymenty polsko-niemieckie). Poddałem się w momencie, gdy panowie kabareciarze doprowadzili do tego, że podczas ich występów zachowywałem się jak gdybym uczestniczył w konferencji emerytowanych hydrologów prowadzonej w języku aramejskim. I gdy publika ryczała ze śmiechu, ja się zastanawiałem, co jest ze mną nie w porządku, że nie śmieszy mnie ani jedno słowo w 50-minutowym programie.

I uprzedzam zarzut, że mam nieodwracalnie uszkodzone poczucie humoru. Bynajmniej! Potrafię się śmiać do łez z występów kabaretowych, ale tych w drugim obiegu. Na pokazach studenckich, przeglądach specjalistycznych, festiwalach lokalnych. Na imprezach, o których istnieniu widz telewizyjny nie ma kolorowego pojęcia. Nie twierdzę, że każdy tam występujący jest automatycznie orłem satyry, ale można wyłowić autentyczne perełki. Kabaret Chyba, Chwilowo Kaloryfer, Klakier, Ymlaut, Kabaret Dabz z mojego Opola, a przede wszystkim Kabaret A-Bzik z Dębicy, o którym pisałbym pochwalne poematy i śpiewał dziękczynne peany, gdybym tylko potrafił. Ale prędzej żołnierz hełm ubierze na lewą stronę niż większość z tych ekip choćby zbliży się do występu w ogólnopolskiej TV (pomijając sytuacje, gdy TV musi taki offowy kabaret pokazać, bo ośmielił on się np. zakwalifikować do finału PAKI).

Nie czekając na Narodową Strategię Kabareciarstwa, za naprawę tej sytuacji wziął się mimo wszystko ultra-mainstreamowy Kabaret Moralnego Niepokoju. Zawsze uważałem, że mimo niekwestionowanego talentu i świetnego warsztatu aktorskiego, zaprzedali się królowej Komercji. I będą już tylko robić skecze w stylu tych o "wyrywaniu lachonów", przed którymi powinno się wywieszać ostrzeżenia Ministra Zdrowia o możliwych katastrofalnych konsekwencjach dalszego oglądania dla inteligencji i osobowości widza. Dlatego z ogromną rezerwą (wojsko na szczęście już mamy zawodowe) obejrzałem dziś w TVP2 pierwsze dwa odcinki nowego cyklu: "Historia literatury według Kabaretu Moralnego Niepokoju". I słuchajcie - to naprawdę dało się oglądać! Owszem, na kolana nie powaliło, pewnych części ciała nie urwało. Ale ludzie - coś takiego w telewizji? W TVP?! To trochę tak, jakby ktoś na bagnie zaświecił nie iskierkę nadziei, ale od razu latarnię morską. Zgoda, pomysł na cykl niezbyt nowatorski, pewne rzeczy już robił np. nieodżałowany KOC (np. w Przeglądzie Książek Szkolnych), jednak trzeba docenić, że pan Górski i spółka zgrabnie wykopali się spod trzymetrowej warstwy mułu, gdzie telewizja skutecznie zagrzebała przez ostatnie lata polską sztukę kabaretową. Zamiast knajackich żartów - mnóstwo inteligentnych aluzji, czego dotąd unikano jak ognia, żeby nie stracić masowego widza, który przełączy kanał, bo nie zrozumie; a nie zrozumie, bo z literatury czyta jedynie instrukcję obsługi smarkfona. Świetne zaplecze techniczne - kostiumy, realizacja. Zagrywki w stylu wspomnianego KOC-a (np. "Staś i Hel"). I na finał mix "Pana Tadeusza" z "Tańcem z Gwiazdami" recytowany oczywiście trzynastozgłoskowcem. A i cel w sumie zbożny, bo może kogoś nie widzącego świata za firewallem, jakimś cudem skłoni do sięgnięcia po książkę.

Ubiegłej wiosny odzyskałem wiarę w polskie kino, teraz - w polski kabaret. Jak jeszcze jutro Agnieszka Holland dostanie Oscara, to chyba faktycznie będzie w grudniu ten koniec świata.

25. lutego 2012, 22:24 CET, 52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

Brak komentarzy: