wtorek, 11 listopada 2008

pomost donikąd...

Ten post miał być zupełnie o czymś innym. Już miałem w głowie gotowy schemat tekstu zawierającego kilka refleksji o amerykańskich wyborach prezydenckich. Były też co najmniej dwa inne tematy, które również chciałem w najbliższym czasie poruszyć. Jednak właśnie obejrzałem "Tomasz Lis na żywo" w TVP2 i ten wpis będzie trochę "na gorąco", inspirowany właśnie tym programem.

Jednym z dwóch tematów dzisiejszego spotkania były "głośne" ostatnio emerytury pomostowe. Nie będę tu oczywiście opisywał samego problemu, bo zapewne doskonale wiecie (chociażby z mediów, a może i z autopsji) o co chodzi. Natomiast relację z samego programu można ograniczyć dosłownie do minimum. Jak to zwykle bywa, zaproszeni goście (politycy i ekonomiści) przerzucali się "argumentami" po czyjej stronie leży racja, słuszność i prawda; dodatkowo gospodarz wyszedł (zapewne nie osobiście) z kamerą do najbardziej zainteresowanych, czyli do "ludu". W filmowym materiale (a potem w studiu nastąpił ciąg dalszy) kolejarze i nauczyciele licytowali się między sobą, która z tych grup zawodowych ma trudniejszą pracę i której z nich bardziej należy się możliwość przechodzenia na wcześniejszą emeryturę. Używając odwiecznych sloganów nauczyciele przekonywali o tym, że muszą mieć rozległą wiedzę, świętą cierpliwość i jeszcze przynoszą gros swojej pracy do domu, a taka "pani w kasie na kolei" to sobie siedzi i tylko sprzedaje bilety. Kolejarze nie pozostawali oczywiście dłużni: nauczyciele to mają od cholery wakacji i ferii, urlopy dla podratowania zdrowia i inne luksusy, natomiast kolejarze to pracują dzień i noc, niedziele i święta, zostawiają rodzinę przy kolacji wigilijnej i idą na dyżur, a poza tym posadzenie "dziadka", którego refleks jest "w dół" (sic!), grozi katastrofą komunikacyjną. Jak należało się spodziewać, otrzymali ripostę, że kasjerki to są też i w kinie i w teatrze, a tylko te "kolejowe" miałyby mieć prawo do "pomostówki", a i świąteczne dyżury spotyka się przecież nie tylko w kolejnictwie. I tak dalej...

Polityki na tym blogu będzie sporo, i boję się, że kiedyś mnie za to zamkną, albo przynajmniej pobiją na ulicy, bądź też stracę trochę czytelników (oby nie przyjaciół), ale czasami trudno nie przemycić tu politycznych rozważań, szczególnie po obejrzeniu takiego programu i usłyszeniu takiego vox populi. Również moja relacja z programu Tomasza Lisa (którego nb. bardzo szanuję) jest trochę ironiczna, ale nie mam zamiaru obrazić którejkolwiek z grup zawodowych, tym bardziej, że problem jest poważny. Chcę tylko pokazać, że - jak to zwykle bywa (a w polityce szczególnie) - dyskusja jest prowadzona niejako "obok" sprawy, a rozwiązanie jest niezwykle proste. Dyskusja bowiem jest jedynie przerzucaniem się argumentami w ramach aktualnie obowiązującego systemu (tej grupie należą się przywileje, a tamtej nie, albo odwrotnie, i dlaczego), a tymczasem trzeba po prostu zmienić system.

Czyli żadnych przywilejów! (Właśnie ta bezpośredniość mnie pewnie kiedyś zgubi ;] Więc zanim rzucicie kubkiem kawy w ekran komputera, bo "co on za herezje wypisuje!", przeczytajcie przynajmniej ten akapit do końca) Oczywiście jasne jest, że wszyscy, którzy aktualnie pracują i odkładają na emeryturę w obecnym systemie, powinni przejść na emeryturę wtedy i otrzymać ją w takiej postaci, jak to gwarantowało im ustawodawstwo z okresu, gdy podejmowali pracę w tym zawodzie. (Odrębnym problemem jest, że ustawy i przepisy emerytalne w Polsce zmieniane są częściej, niż gwiazdy filmowe zmieniają partnerów życiowych). Lex retro non agit - prawo nie działa wstecz. Zgodnie z tą świętą zasadą, jeżeli ktoś rozpoczął pracę np. jako maszynista, wiedząc, że w wieku - powiedzmy - 55 lat będzie MÓGŁ przejść na emeryturę, to w normalnym kraju pod żadnym pozorem nie można mu tego zmienić! Więc wszystkim obecnie pracującym w tych spornych zawodach państwo ma obowiązek umożliwić przejście na emeryturę w zagwarantowanej wcześniej formie i nikt nie ma prawa mówić, że to będzie budżetowe samobójstwo i na to nie ma pieniędzy. (O tym skąd wziąć na to środki, napiszę przy innej okazji, bo naprawdę jest w tym kraju jeszcze skąd ;] Zresztą za niecałe 4 lata zbankrutuje ZUS i wtedy dopiero będziemy szukać pieniędzy) Ale ten system trzeba zmienić. Tak jak mówiłem - żadnych przywilejów i odgórnie regulowanych wcześniejszych emerytur. W końcu każdy jest kowalem swego losu i wybierając zawód wie, na co się decyduje. Jeśli wybiera między zawodem X i Y, i wie, że w zawodzie X haruje się do "siedemdziesiątki" (chyba, że zły stan zdrowia etc.), a on nie ma ochoty tak długo pracować, to wybiera zawód Y. Świadomy wybór, kalkulacja zysków i strat (bo może w zawodzie X pracuje się ciężko, ale zarabia się generalnie więcej), a nie sytuacja, że ktoś poszedł na taki kierunek studiów, bo tam było się łatwiej dostać. Oczywiście nie na każde stanowisko nadaje się sześćdziesięciopięciolatek (np. gros stanowisk w przemyśle), ale w danej branży też może istnieć rotacja stanowisk - np. po osiągnięciu pewnego wieku - trzymając się dominującego dziś przykładu - maszynista kolejowy będzie przekwalifikowywany na inne stanowisko w kolejnictwie, nie wymagające już takiego refleksu i perfekcji zmysłów. Poza tym, (ale to już element szerszego problemu, na inną dyskusję) gdyby zarobki były normalne, to ludzie by tak szybko z pracy nie uciekali (choć te wcześniejsze emerytury to też nie kokosy...). Ale to już są szczegóły. A tu chodzi o zasadę - każdy wie, na co się decyduje i ma świadomość, że żaden rząd nie ma prawa wprowadzić żadnych przywilejów emerytalnych, więc gdy po jakimś czasie ktoś stwierdza, że nie ma już siły/chęci/motywacji etc., to usłyszy: "to twoja wina, wiedziałeś na co szedłeś". Brutalność? Nie. Odpowiedzialność. Nie masz siły, przekwalifikuj się, szukaj innego zawodu, ale do osiągnięcia wieku emerytalnego masz pracować, no chyba, że twój fundusz emerytalny (mam nadzieję, że powszechny, państwowy system emerytalny już wkrótce przestanie istnieć) będzie tak szczodry i zacznie ci już teraz wypłacać emeryturę. Jak tak to OK, ale to kwestia indywidualnej umowy między tobą a funduszem (np. płacę funduszowi wyższe składki w okresie pracy, ale wcześniej przechodzę na emeryturę), a pozostałych 38 milionów obywateli to nie powinno nic obchodzić.

Jak widać, problem tak szeroko obecny w mediach jest po prostu sztuczny. Obecnym pracownikom nie mamy prawa nic zmieniać, bo byłoby to - delikatnie mówiąc - świństwem. Natomiast te osoby, które wkrótce wejdą na rynek pracy należy postawić przed zupełnie nowym stanem prawnym: żadnych przywilejów emerytalnych dla żadnych grup zawodowych. I zaoszczędzimy nerwów, kosztów, a poza tym wreszcie byłoby odpowiedzialnie i sprawiedliwie. Wciąż jest tylko jedna partia w Polsce (z mikroskopijnym niestety poparciem), która mogłaby taki system wprowadzić... Bo mnóstwo ludzi dobrze zarabia na obecnym stanie rzeczy: urzędnicy na przyznawaniu i liczeniu wcześniejszych emerytur i "pomostówek", dziennikarze na pisaniu i deliberowaniu o tym, posłowie na uchwalaniu zmian i poprawek etc.

Jak mówił klasyk: "niech żywi nie tracą nadziei", ale wyglada na to, że jeszcze długo nie będziemy żyć w normalnym kraju i zamiast ogladać ciekawe programy publicystyczne, będziemy z zażenowaniem obserwować jak Tomasz Lis marnuje swój dziennikarski talent na przekrzykiwanie w studiu posła Cymańskiego i prowadzenie dyskusji o niczym...

10. listopada 2008, 23:55 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

Brak komentarzy: