poniedziałek, 30 marca 2009

"Nienarodzony" (recenzja)


Horrory generalnie można podzielić na te z gatunku "klimatycznych" (np. "Blair Witch Project", "Lśnienie", szkoła hiszpańska etc.), gdzie straszy się klimatem niedopowiedzenia, buduje się atmosferę grozy, stopniowo zagłębia się widza w mrok tajemnicy, oraz te spod znaku "Piły", gdzie "straszy się" przerażającym monstrum, które przy akompaniamencie upiornych wrzasków i bryzgających hektolitrach krwi obdziera ze skóry kolejno wszystkich bohaterów, by na końcu doszło do konfrontacji z bohaterem głównym. Różnica pomiędzy nimi może (choć nie dla wszystkich musi) sprowadzać się do tego, że te pierwsze pozostawiają niezatarte wrażenie w pamięci, podczas gdy te drugie wywołują najczęściej salwy śmiechu (z absurdalności oglądanej na ekranie jatki). Jeśli zastosujemy takie kryterium podziału horrorów, obecny właśnie na ekranach naszych kin "Nienarodzony" znalazłby się gdzieś pośrodku.

Szczegóły fabuły możecie przeczytać na setkach witryn internetowych, nie tylko tych poświęconych Dziesiątej Muzie, więc tutaj tylko dosłownie dwa zdania pro forma. Główna bohaterka zaczyna mieć dziwne wizje i sny. Z pomocą przyjaciół stopniowo odkrywa mroczną przeszłość swojej rodziny i grożące jej śmiertelne niebezpieczeństwo - zły duch pragnie zawładnąć jej ciałem, a w drodze do tego celu nie cofnie się przed niczym. Jedynym ratunkiem wydaje się być pomoc pewnego rabina i wykonanie przez niego żydowskich egzorcyzmów. Pomysł na film w zasadzie niezły. Duży plus za nawiązanie do żydowskich tradycji i folkloru, za rzut oka na mroczne karty historii (eksperymenty na ludziach w obozie Auchschwitz), wreszcie za dość zagadkową atmosferę na początku filmu. Dobrze, chociaż wtórnie (bo od razu przed oczami staje nam "Omen"), prezentuje się też personifikacja wszechmocnego Zła w postaci chłopca.

Na tym plusy niestety się kończą, a zaczynają "plusy ujemne". Aktorstwo jest co najwyżej przeciętne (wyjątkiem - sam Gary Oldman w roli rabina!), postaci mało wyraziste (może poza babką głównej bohaterki), efekty specjalne - jeśli już są - nie zachwycają, a w połowie filmu diabli biorą (dosłownie!) zagadkową atmosferę. Od momentu gdy sparaliżowany staruszek zamienia się w groteskowego człowieka-pająka, film niebezpiecznie dryfuje w stronę horroru z gatunku "Piły". Owszem, to jedna z najważniejszych funkcji horroru - przerażać. I faktycznie nie brakuje momentów, w których widz podskakuje na fotelu ze strachu. Mam jednak wrażenie, że twórcy przekroczyli pewną granicę, od której zaczyna się właśnie owa przestrzeń śmieszności w filmie grozy. Przestrzeń, którą wypełniają coraz wymyślniejsze upiory, pies z odwróconą głową, gigantyczne insekty wypełzające z kanalizacji, wykrzywione w przerażających grymasach twarze i wszechobecne, pulsujące błękitnym blaskiem oczy. A scena, podczas której dziecko sąsiadów goni z tasakiem w ręku przyjaciółkę naszej bohaterki, jest tak sztuczna, że "rozkłada" wręcz całe napięcie.

W mojej ocenie film ratuje jedynie aktorstwo Oldmana, odwołania do żydowskich wierzeń, dosłownie kilka niezłych, "horrorowych" momentów i ewentualnie finałowa sesja egzorcyzmów w zrujnowanym "psychiatryku". Niestety, ogólnie ciekawą koncepcję scenariusza przykryło tandetne efekciarstwo na poziomie filmów grozy klasy C, oraz sceny z niby-upiornymi potworami, lśniące kiczem niczym Józef Oleksy łysiną. Cóż, nie każdy twórca horroru nazywa się Stephen King. A ciemności i zalane krwią monstra nie zawsze wystarczają, aby widza przestraszyć. Po "Blair Witch Project" bałem się wchodzić do lasu, po "REC." tygodniami oglądałem się za siebie w piwnicach i opuszczonych miejscach. Pisząc ten tekst, kilka godzin po seansie "Nienarodzonego", nie pamiętam z tego filmu już prawie nic...

Nienarodzony (Unborn)
USA, 2009
reż.: David S. Goyer
wyk.: Carla Gugino, Gary Oldman
ocena: 3/10

30. marca 2009, 23:05 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

Brak komentarzy: