niedziela, 11 kwietnia 2010

garść refleksji

Najpierw cudzych:

dr Tomasz Szulc (Politechnika Warszawska): "To jakaś zupełnie wyjątkowa sytuacja. Bardzo często w złych warunkach nie podchodzi się w ogóle do lądowania, tylko leci na inne lotnisko. Drugie podejście już jest bardzo rzadko spotykane, ale cztery? Chyba tylko na wojnie." [onet.pl]

Tomasz Hypki (sekretarz Krajowej Rady Lotnictwa): "Ta katastrofa jeden do jednego przypomina katastrofę w Mirosławcu (...) Mówiło się wtedy, że tyle zajmujących wysokie stanowiska osób nie powinno podróżować jednym samolotem; wydaje się, że nikt nie wyciągnął wniosków co do szkolenia i procedur. Mając taki skład na pokładzie - pomijając to że należało go rozdzielić na kilka samolotów - pilot otrzymawszy informacje o złych warunkach w Smoleńsku powinien był zawrócić do Warszawy. (...) Polska jest jednym z niewielu krajów na świecie, a niemal wyjątkiem w świecie cywilizowanym, w którym dochodzi do wypadków lotniczych z udziałem najwyższych rangą przedstawicieli władz. Ostatni podobny przypadek miał miejsce w 1994 w Rwandzie, kiedy w katastrofie lotniczej zginęli prezydenci Rwandy i Burundi, jednak ich samolot został zestrzelony przez bojówki opozycji." [onet.pl]

Janusz Korwin-Mikke (polityk partii 'Wolność i Praworządność'): "Chyba nigdy w historii żadnego państwa żaden akt wojny nie zgładził CAŁEGO dowództwa sił zbrojnych" [korwin-mikke.blog.onet.pl]

A teraz kilka słów ode mnie. Gorzkich słów, ale ostatecznie kto ma je wypowiedzieć, jak nie enfant terrible społeczeństwa. Prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się, jak silny był (jeśli był) nacisk na pilota, żeby próbował lądować za wszelką cenę. Ale szczególnie zacytowane wyżej zdanie Janusza Korwin-Mikke uderzająco ilustruje ponury paradoks. Niewiele ponad dwa lata temu mieliśmy podobny przypadek. W Mirosławcu rozbiła się połowa wojskowego dowództwa, która wbrew logice podróżowała jednym samolotem. Czy ktoś wyciągnął z tamtego wypadku jakiekolwiek wnioski? Wczorajsza katastrofa pokazuje, że nie bardzo. Jesteśmy mistrzami świata w podkreślaniu martyrologii, celebrowaniu żałób narodowych, doszukiwaniu się symboliki, organizowaniu mszy, nabożeństw, ksiąg kondolencyjnych, ustawianiu zniczy, odwoływaniu imprez rozrywkowych, grobowym nastroju w mediach, pytaniu wszystkich krewnych i znajomych Królika "co czujesz w obliczu tej tragedii?". Bijemy rekordy w liczbie łez wylanych przed kamerami TV, wywieszonych flag, łańcuszków czarnych wstążek wklejanych na naszo-klasowe profile, w pompowanym patriotyzmie, w ilości pytań "dlaczego Bóg tak bardzo doświadcza naród polski?". A gdyby choć ułamek tej energii i współpracy przeznaczyć na działania zapobiegawcze? Dlaczego tak rzadko pojawia się przy tej żałobie refleksja, co sami mogliśmy zrobić, aby do takich tragedii nie dochodziło? Oburzamy się, gdy za granicą mówią, że Polak mądry po szkodzie, ale gdy przychodzi nieszczęście, ze zdumieniem po raz kolejny budzimy się z ręką w nocniku, płacząc nad rozlanym mlekiem. Zaczynamy sprawdzać stan techniczny autokarów dopiero gdy pielgrzymka spadnie we francuską przepaść. Interesujemy się problemami górników dopiero gdy wybuch metanu zasypie pod ziemią całą ich brygadę. Odśnieżamy wielkopowierzchniowe dachy dopiero gdy tony śniegu zwalą się na kilkudziesięciu hodowców gołębi. Dwa lata temu w Mirosławcu zapaliła się lampka ostrzegawcza. I co? I wczoraj na pokład jednego samolotu wsiada znowu setka VIP-ów, a po chwili z przerażeniem odkrywamy, że w jednym momencie przestało istnieć całe dowództwo wojska wraz ze zwierzchnikiem Sił Zbrojnych, oraz prawie cała Kancelaria Prezydenta i połowa Prezydium Sejmu. Nie zgadzam się z tymi, którzy mówią, że nie warto teraz roztrząsać, co by było gdyby, bo już się stało. Otóż właśnie warto! I trzeba. Uzmysłowić sobie, że gdyby ktoś w odpowiedniej chwili włączył myślenie, to dziś byłaby inna niedziela.

Wielokrotnie słyszymy dziś w mediach również inne słowa. Że to znak od Boga, sygnał żebyśmy porzucili bezcelowe spory i prymitywne podziały. Żeby Polacy wreszcie się pojednali i przestali sobie podkładać świnie. Mi nie udzieliła się ogólnonarodowa egzaltacja. A przykro mi to mówić, bo sam przecież jestem Polakiem i - wbrew pozorom - się tego nie wstydzę, ale wydaje mi się, że nawet gdyby spadło sto takich samolotów, to i tak nic w naszej mentalności by się nie zmieniło. Dopóki "ziemia nie zadrży i niebo się nie rozstąpi", żaden "znak od losu" nie spowoduje jakiejkolwiek "duchowej przemiany". Może to defetyzm, ale ja w to po prostu nie wierzę.

I na koniec jeszcze krótko o reakcji światowych (i nie tylko) przywódców, oraz zagranicznych mediów na śmierć prezydenta. O tych wzruszających doniesieniach, że jesteśmy z wami, że oto odszedł wielki patriota, bohater narodowy etc. Niebywałe. Do momentu katastrofy, śp. Lech Kaczyński był w oczach tych samych polityków i dziennikarzy: kurduplem, durniem, którego mamy za prezydenta, kartoflem, kaczorem, małym człowiekiem, który zmarnował szansę żeby siedzieć cicho, alkoholikiem, obrażalskim, ośmieszającym Polskę, uzależnionym od brata kiepskim politykiem, dla którego dobra lepiej, żeby się publicznie nie wypowiadał. Zatem albo śmierć w kraksie lotniczej wystarcza do tego, aby awansować na pozycję wybitnego męża stanu, albo... no właśnie...

Co tam, panie, w polityce? Hipokryzja trzyma się mocno.

11. kwietnia 2010, 15:27 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

P.S. Do końca tygodnia już siedzę cicho. Mam do zrobienia pilne opracowanie dla profesora ze Stanów, który z pewnością nie potraktuje żałoby jako excuse. Jeśli bym się jednak dłużej nie odzywał, zainteresujcie się proszę moim losem, bo wówczas będzie to oznaczać, że mnie za powyższy tekst zamknęli.

2 komentarze:

Bess pisze...

Jeśli chodzi o media, chyba tylko Deutsche Welle nie zamieszcza teraz na swoich stronach peanów na cześć Lecha Kaczyńskiego, wręcz przeciwnie, przypomina, że był to człowiek o skrajnie konserwatywnych poglądach, nie tolerujący homoseksualistów, konfliktowy.
Mentalności narodu chyba nie da się zmienić, to walka z wiatrakami. Chociaż nie generalizujmy, są wyjątki.

Piotrek pisze...

Jasne, że nie można generalizować odnośnie tej mentalności. Są wyjątki i chyba nawet jest ich całkiem sporo. Chciałem tylko ukazać ogólną tendencję i - jak się dziś okazuje - miałem rację:

http://wiadomosci.onet.pl/2153773,11,posel_pis_w_naszym_dzienniku_rosja_mataczy,item.html

Nie spodziewałem się jednak, że nastąpi to aż tak szybko. Zgliszcza samolotu jeszcze dymią, a gość już ideologicznie ustawia radiomaryjne szeregi...