wtorek, 13 kwietnia 2010

impares nascimur, pares morimur

"You have the right to remain silent" - identycznie brzmiącą formułkę deklamują każdorazowo zatrzymanym amerykańscy policjanci, na mocy słynnych praw Mirandy. Ja z prawa do milczenia korzystać za bardzo nie potrafię. Obiecywałem przecież, że do końca tygodnia nic się tu nie pojawi. Ale tak już bywa w życiu - profesor ze Stanów przesunął deadline. Nie oznacza to naturalnie, że mam nagle mnóstwo czasu, z którym nie wiem co robić, ale przynajmniej topór już nie wisi nad głową. A że drugie prawo Mirandy ostrzega: "anything you say can be used against you in a court of law", zatem spodziewam się, że moje słowa zostaną kiedyś wykorzystane przeciwko mnie.

Anyway...

Minęły już prawie cztery dni, ale temat wciąż jest ten sam. Jest wszędzie, czy tego chcemy, czy nie. Pojawia się w różnych kontekstach. Pojawiają się pierwsze oceny, pierwsze polityczne prognozy, pierwsze spiskowe teorie. Odzywają się ludzie, którzy chcą być bardziej święci od Boga i wiedzą lepiej od nas, jak powinniśmy przeżywać ten czas, jak celebrować żałobę. Pojawiają się wreszcie ci, którzy są żywą ilustracją kontrowersyjnej tezy Oscara Wilde'a: "patriotyzm jest cechą ludzi chorych na nienawiść". Dziennikarze, blogerzy i internetowi komentatorzy, a nawet księża a to przylepiają sobie wzajemnie łatki hipokrytów. A to w mniej lub bardziej zakamuflowanej formie ubolewają, że nie wydarzyło się to dwa dni wcześniej, gdy do Rosji leciał premier Tusk. A to próbują przekonać adwersarzy do swojego światopoglądu, według wzoru: "Ty Żydzie, ja jestem patriotą więc wiem lepiej". Ot, polskie piekiełko. Które było nietrudne do przewidzenia zresztą...

Ale ja nie o tym... Telewizje na okrągło emitują sylwetki poległych polityków i przedstawicieli urzędów państwowych. Ja nie znałem nikogo spośród nich osobiście, a za większością - w kategoriach postrzegania ich jako osób publicznych - po prostu nie przepadałem. Dlatego oglądając te klipy wspomnieniowe, relacje z ceremonii pożegnalnych, zdjęcia z miejsca katastrofy i przejawy reakcji społecznych, jedyne co czuję, to współczucie dla ich rodzin. Bo to jest ich tragedia, ich smutek, ich rozpacz. Nie moja.

Muszę jednak przyznać, że dziś obejrzałem coś nawet dla mnie w pewnym sensie wstrząsającego. Najmłodszą ofiarą sobotniej katastrofy była jedna ze stewardess. Miała na imię Natalia. I miała 22 lata, o cztery mniej ode mnie... Na YouTube ktoś umieścił slideshow wykonany z jej fotografii. Bardzo ładna, wesoła, uśmiechnięta studentka. Jej zdjęcia z egzotycznych wakacji, z przyjaciółmi, jej szczęśliwe chwile... W tle nastrojowo pobrzmiewa "It's too late to apologize" Timbalanda. Może to był jej ulubiony kawałek...? Uderzający kontrast w stosunku do tego, czym na okrągło epatuje telewizja. I wszystko jakoś tak bez zbędnego patosu, towarzyszącego często wspomnieniom tych "wielkich patriotów".

Temat śmierci jest mi w pewnym sensie bliski. Nie uciekam od niego, nie wypieram go ze świadomości, jak wielu ludzi. Nie boję się go. O śmierci myślę bardzo często, niemal codziennie, o swojej - pewnie średnio raz w tygodniu. Dość powiedzieć, że lubię przebywać na cmentarzach. Że lubię je fotografować, podobnie jak wszelkie przejawy sztuki funeralnej. Że wybierając jako drugi kierunek studia psychologiczne pasjonowałem się (co zostało mi zresztą do dziś) problemem samobójstw. Że moją muzyczną miłością jest fiński SENTENCED, którego członkowie śmierć uczynili tematem przewodnim swojej twórczości (a niektórzy również swojego życia). Dlatego nie mogę powiedzieć, że ten filmik zmienił coś w mojej psychice, że unaoczniona w ten sposób świadomość śmierci osoby bliskiej mi wiekiem sprawiła, że inaczej zacznę patrzeć na życie, że odwróci mi się system wartości... Nie. Po prostu - chociaż Jej nie znałem - tak po ludzku zrobiło mi się Natalii żal...

I wiem, że to niekonsekwencja. Bo tygodniowo odchodzą z tego świata, czy to w wypadkach, czy w następstwie nieuleczalnej choroby, dziesiątki takich młodych ludzi. A pewnie za każdym z nich stoi jakaś wzruszająca historia i setki wspaniałych wspomnień. Ale tym tekstem - na szczęście - nie zamierzam wyjątkowo niczego udowadniać.

No, może poza jednym. "Hierarchia" ofiar katastrofy jest generalnie następująca: para prezydencka, Prezydent na Uchodźstwie, wicemarszałkowie, parlamentarzyści, szefowie tych różnych ważnych urzędów, generałowie i dowódcy wojskowi, biskupi i księża, osoby towarzyszące prezydentowi, funkcjonariusze BOR. I gdzieś tam na końcu obsługa samolotu. Rzymianie mawiali: Aequat omnes cinis - impares nascimur, pares morimur...

13. kwietnia 2010, 21:57 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

Brak komentarzy: