wtorek, 14 czerwca 2011

kto się boi czarnego Murzyna?

Sprawa rzekomo rasistowskiej wypowiedzi Kuby Wojewódzkiego w którymś radiu otarła się już o ministra (sic!). Liczba punktów na liście postulowanych sankcji wobec dziennikarza zwiększa się szybciej niż dług publiczny Rzeczpospolitej Obojga Kaczorów (Donalda i Jarosława). Ukarać, usunąć z radia, zamknąć mu program, odsunąć od organizacji koncertu z okazji inauguracji unijnej prezydencji, postawić przed Trybunałem Stanu. W normalnym kraju rzekomo poszkodowany pan Gajadhur wytoczyłby panu Wojewódzkiemu sprawę cywilną. Wówczas sąd - z dala od medialnego zainteresowania - zbadałby, czy zostały naruszone jakieś dobra pana Gajadhura i ewentualnie pociągnąłby Kubę za konsekwencje.

Niestety, nie żyjemy w normalnym kraju. I już nawet nie chodzi o to, że na tzw. Zachodzie ostra satyra jest na porządku dziennym, ani o to, że gdyby u nas narodził się Monty Python, musiałby się ukrywać w bardzo głębokim podziemiu. Zresztą rzeczonej wypowiedzi Kuby nie słyszałem, więc nie będę dywagować "czy to było rasistowskie, czy nie". Nie żyjemy w normalnym kraju z powodów ogólniejszych. Po pierwsze - uwaga, truizm! - sprawa Kuby to kolejny temat zastępczy, niezbędny do tego, aby media mogły podtrzymywać swoje funkcje życiowe. W ostatnich tygodniach głośno było kolejno o: "kibolach", niemieckich ogórkach, stadionach na "Euro" i pewnej posłance, która partie polityczne zmienia częściej niż bieliznę osobistą.

A po drugie - charakterystyczne dla naszego społeczeństwa jest to, że raz na pewien czas potrzebujemy jakiegoś kozła ofiarnego. Najlepiej kogoś znanego, komu "się w życiu udało", kto ma lepiej od nas. I dla poprawy narodowego samopoczucia potrzebujemy odsądzić go od czci i wiary, oraz w majestacie prawa obrzucić błotem. Owszem, zawsze pod ręką jest Jarosław Kaczyński, w którego bije się niczym w afrykański bęben i oskarża o wszelkie plagi i nieszczęścia. Ale jest społeczność, która stoi za nim murem i leży za nim krzyżem, więc na ogólnonarodowego chłopca do bicia się już nie nadaje. Bo musimy jednak od czasu do czasu ukrzyżować kogoś ponad podziałami.

Generalnie, trudno było ostatnio o kogoś takiego, co do którego byłaby ogólnonarodowa zgoda, od plaż Bałtyku po szczyty Tater. Pewien poseł, który lubi popatrzeć na baraszkujące lesbijki odpadł w przedbiegach, gdyż jest zbyt mało rozpoznawany. Premier z Gorzowa, znany też jako Atrakcyjny Kazimierz, ze względu na romans z dziewczyną w wieku swojej córki był idealnym kandydatem, ale udał się na banicję i ani myśli wracać do tych pól malowanych zbożem rozmaitem. Nie udało się nawet ze słynnym reżyserem Polanem Romańskim. Wszystko było pięknie - bo i Żyd, i sławny, bogaty, i dziecko zbałamucił, ale cholera, musiał się znaleźć ktoś, kto go zaczął bronić. I już nie wypada stawiać szubienicy. Musi bowiem do tego istnieć pełna zgoda, jak pod pałacem Poncjusza Pirata, gdy tłum jak jeden mąż krzyczał "Ukrzyżuj".

Zanim jednak zapłoną stosy odkupienia i usmażymy sobie Kubę Wojewódzkiego na rzecz społecznego dobro-samopoczucia, przyjrzyjmy się sobie jako tak zwanemu Narodowi. Naszym anegdotom, dowcipom i odzywkom inkrustowanym uprzedzeniami i resentymentami tak obficie, jak wielkanocna babka rodzynkami. Przypomnijmy sobie, co czujemy na widok żebrzących Rumunów, krążących po domach Cyganów, przyrządzających sajgonki "Kitajców". Wyobraźmy sobie, co pomyślimy, gdy znajoma zwierzy się nam, że zamierza wyjść za mąż za fantastycznego Turka albo Irakijczyka, i czy to na pewno jest to samo, co w przypadku gdyby powiedziała, że wychodzi za faceta z Wrocławia. Nawet mainstreamowe kabarety operują stereotypami ("Kuciak na ostro raz", "Z psa robimy cielęcinę, a z kota kisiel i ciastka") i mam poważne obawy, czy w celu walki z nimi, czy dlatego, że tak głęboko one już w nas siedzą. I nikt za chińskiego papieża nie przekona naszej podświadomości, iż Wietnamczycy nie jedzą psów, Murzyni nie skaczą po bananowych drzewach, a Indianie nie rozmawiają z duchem wiatru i orła cieniem.

A potem zastanówmy się, czy to właśnie Kuba Wojewódzki jest tym obiektem, z którym powinniśmy toczyć boje.

Po II wojnie światowej jeden facet, Stetson Kennedy, zachwiał całą potęgą Ku-Klux-Klanu tak bardzo, że ta organizacja już nigdy później nie odzyskała swojej pozycji w USA. Nie walczył jednak na salach sądowych, ani nie rzucał grubym, moralnościowym słowem. Wstąpił do Klanu, wyniósł jego tajemnice, zwyczaje i rytuały na zewnątrz, a następnie ośmieszył je. Humorem, ironią można walczyć równie skutecznie jak mieczem. Ale w Polsce wciąż obowiązuje obrażanie się, wywijanie szabelką i grobowa powaga.

14. czerwca 2011, 15:26 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

Brak komentarzy: