Krótko po debiucie "Wręcz..." czytałem gdzieś, że pismo świetnie się sprzedaje. Nawet pozytywnie się zaskoczyłem, chociaż nie powinienem. Naprawdę fajny, nowoczesny layout, kapitalne teksty o gospodarce, spory dział o kulturze, trochę nauki i mało tego, czego w tygodnikach opinii nie lubię, czyli historii. Interesujący zestaw felietonistów (m.in. Gwiazdowski, Korwin-Mikke i wyciągnięty z zaświatów Tadeusz Drozda), a do tego dobry papier, mało reklam, wszystko przejrzyście, w przeciwieństwie do przyciężkiego "Najwyższego Czasu". Pomyślałem, że nareszcie jest na rynku porządne, prawdziwie prawicowe pismo, z libertariańskim spojrzeniem na ekonomię.

A potem było już tylko gorzej. Powyższa okładka - z niewiadomych dla mnie powodów - wzbudziła ostre kontrowersje (dziwne, bo gdy "Newsweek" pokazał na pierwszej stronie roznegliżowanego, ukrzyżowanego Palikota, to protestował chyba tylko Szymon Hołownia). A nawet stała się powodem zerwania współpracy z "Wręcz..." przez red. Tomasza Terlikowskiego. Co akurat było pozytywną okolicznością, bo to jest człowiek nieobliczalny. Wygląda jednak na to, że radykalny publicysta wykazał się szczurzym instynktem i w porę uciekł z tonącego okrętu. Być może ten okręt został zresztą trafiony jakąś podwodną torpedą zanim doszło do abordażu, ale dowodów nie mam. Oczywiste jest jednak, że nie wszystkim w tym kraju taki Latający Holender był na rękę. No trudno, przynajmniej zaoszczędzę 4 złote tygodniowo.
Natomiast nie mogę pojąć, dlaczego całkiem profesjonalnie - jak na debiut i chałupnicze warunki produkcji - zrobione pismo wyzionęło ducha, podczas gdy inny niedawny debiutant - "Uważam Rze" - jest na drugim miejscu w rankingu sprzedaży tygodników. To jest absolutny fenomen. Lekko połowa tekstów to przedruki z PlusaMinusa "Rzeczpospolitej", linia ideologiczna jest ciężka jak słoń w samolocie, niektórzy autorzy sprawiają wrażenie nawiedzonych przez nieczyste siły, a szata graficzna każe podejrzewać, że odpowiedni specjalista pracuje tam jedynie na umowę-zlecenie. Ale przez pół roku istnienia wyprzedzili w ilości sprzedanych egzemplarzy takie tuzy jak "Newsweek Polska" czy "Polityka". Dla mnie jest to nieodgadniona zagadka dziejów. I nie obroniłaby się nawet teza, że "Uważam..." odpowiada na ideologiczne potrzeby większości społeczeństwa, bo gdyby tak było, to niedawne wybory wygrałoby Prawo i Sprawiedliwość i to bez konieczności szukania koalicjantów.
A'propos wyborów. W niedzielę, gdy jeszcze obowiązywała cisza wyborcza, na Fejsbuku i Ćwierkaczu mimo to pojawiały się przecieki z sondażowni, zaszyfrowane tak, że nie powstydziłby się tego sam Mossad. Najbardziej spodobał mi się tajny kod w postaci restauracyjnego menu. Pisano w stylu: "Podaję ceny w restauracji na godz. 18.00: Pory - 32 zł., Kaczka na kwaśno - 26 zł., Buraczki - 9 zł., Chłopskie jadło - 8,50 zł., Kocia karma - 7 zł." A gdy ktoś miał inne preferencje kulinarne i podał cenę marchewki, zaraz zgromiła go słynna Kataryna: "Panie, pan się kodu nie trzymasz i się ludziom miesza".
Nikt jednak nie wpadł na to, że można było zaszyfrować przecieki w formie nakładu realnie istniejących tygodników. PO to byłby "Wprost", PiS - "Uważam Rze", SLD - "Polityka", Palikot - "Przekrój", PJN - "Newsweek", KNP - "Wręcz Przeciwnie", PPP - "NIE!", a PSL... hmm, zostaje chyba tylko "Tygodnik Rolniczy"... Z tym, że przełożenie wyników wyborów w takiej formie na rzeczywistość zatrzęsłoby rynkiem prasy w naszym kraju. Bo owszem, lisy trzymają się mocno (naczelni "Wprost" i "Uważam Rze" to - odpowiednio - Lis i Lisicki), w "Przekroju" też mogą otwierać szampany, ale "Newsweek" i "Polityka" powinny zwijać interes. Wydaje się zatem, że o wyniku wyborów zadecydował inny czynnik. Elektorat, który ma w dupie partyjne programy, ideologie, podziały na prawice i lewice, i głosuje jak mu krew gorąca podpowiada. I jest ktoś taki na rynku prasowym. Szara eminencja na kioskowych regałach i niedościgniony lider w rankingu sprzedaży tygodników.

13. października 2011, 16:00 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz