niedziela, 8 marca 2009

Dzień Kobiet

Mam nadzieję, że zdążę z tym wpisem, dopóki jeszcze jest 8. marca. Bo tak naprawdę nie wiem, co chciałbym właściwie napisać, nie mam pojęcia, od czego zacząć. Chyba najrozsądniej będzie od początku...

Za socjalizmu był obowiązkowy goździk wręczany "do góry nogami", dodatkowy przydział luksusowego towaru, sztampowa akademia "ku czci" i życzenia od I. sekretarza, a w przedszkolu dzieci rysowały laurki dla mamy i babci. Przewidywalnie i topornie do bólu. Niezwykłe, że nie wpadł nikt wtedy na pomysł, żeby 8. marca uczynić dniem wolnym od pracy, wszak święto to ustanowiła - o czym mało kto wie - Międzynarodówka Socjalistyczna w Kopenhadze, co dziwić specjalnie nie powinno, gdyż tendencje emancypacyjne najsilniej rozwijały się właśnie w ruchach robotniczych. Teraz tylko pozornie się coś zmieniło. Gdy przychodzi 8. marca kwiatki i czekoladki sprzedają się jak rzadko, profile na Naszej-Klasie zapełniają się wątpliwej urody bukietami wykonanymi ze znaków graficznych, a sms-ami i za pośrednictwem GG krążą często pobrane ze specjalnych portali internetowych jednakowe życzenia. Na ulice miast wychodzą różne "manify", podczas gdy media prześcigają się w dyskusjach o feminizmie i równouprawnieniu. Zmieniły się tylko środki, nie zmieniła się forma, a refleksje... Ich chyba nigdy nie było. Złożyć życzenia, wręczyć kwiat, odfajkowane, zadanie wykonane, mission complete...

Wikipedia wymienia aż/tylko 15 rodzajów feminizmu (w tym m.in. feminizm socjalistyczny, czerwony i lesbijski). Zmuszając nas 8. marca do wysłuchania kolejnego bełkotu pani profesoressy Senyszyn albo Środy, media przekonują wiernych odbiorców, że ci podjęli refleksje nad rolą kobiety we współczesnym świecie. 8. marca mija, wszystko wraca do normy. "Feminizm - tak, ale...", "Równość płci - owszem, ale...", "Nie no, do tego kobiety się w ogóle nie nadają...", "Baba za kierownicą?!". Brzmi znajomo...?

Feminizm jest sztucznie stworzoną ideologią o niczym. Osiągnięcia intelektualne feministek są albo tautologiami, albo wyważają otwarte drzwi, albo sprowadzają się do absurdu. Wystarczy tylko bliżej im się przyjrzeć. Zapytajmy 100 osób na ulicy, czym jest feminizm. Założę się, że odpowiedzi typu: "dąży do równości kobiet i mężczyzn" będą dominujące. Problem w tym, że to banał. Fakt istnienia różnic (biologicznych, fizycznych itd.) między kobietami i mężczyznami jest oczywisty i kwestionowanie takiego stanu rzeczy jest równe bezsensowne, jak zaprzeczanie podstawowym prawom fizyki. Natomiast utrzymywanie, że nie ma obecnie żadnej dyskryminacji kobiet jest również absurdalne - nierówności wciąż są, szczególnie na rynku pracy, ale nie tylko, i przykłady można mnożyć. Co więcej, należy dążyć do zmiany tego stanu rzeczy. Tylko czy potrzeba w tym celu krzykliwej pseudo-ideologii?

Feminizm zamienia się w swoją własną karykaturę. Skrajne przedstawicielki tego nurtu ośmieszają się wręcz swoimi pomysłami totalnej równości (np. słynna kampania kilka lat temu, chyba w Szwecji, nakłaniająca kobiety do korzystania z pisuarów). Aby uprawdopodobnić swoje tezy, stworzono nawet odrębną naukę, która ma naukowo tłumaczyć feministyczne postulaty. Nazywa się bardzo ładnie - gender studies - nauki o "płci kulturowej", czyli wpływie społeczeństwa, jego norm i kultury na pojmowanie i realizowanie ról związanych z płcią (definicja moja). Byłem w 2004 roku na trzydniowej konferencji poświęconej gender i naukowo tam raczej nie było. Bombardowano za to słuchaczy statystykami o nierówności płci na rynku pracy itd. (po cholerę? przecież gołym okiem widać, że te nierówności są, a być ich nie powinno), rzucano banałami i frazesami o potrzebie równości, a nawet momentami było śmiesznie, gdy prelegentka próbowała poprzeć tezę przykładami, które ilustrowały zupełnie coś innego. Opowiedziała historyjkę, jak na jakimś zjeździe feministek postawiono kilkudziesięciokilogramowy ciężar, wprowadzono mężczyznę typu "metr pięćdziesiąt w kapeluszu, waga papierowa", który oczywiście nie podniósł ciężaru nawet o milimetr, a zaraz po nim weszła sztangistka, która bez trudu dźwignęła i tego faceta i ciężar, i to jedną ręką.

Pani prelegentka pewnie myślała, że unaoczni fakt, iż mężczyźni nie zawsze są silniejsi fizycznie od kobiet. A w rzeczywistości strzeliła sobie w kolano, bo przecież to jest oczywiste - zobrazowała tylko relatywizm. I tu dochodzimy do sedna problemu. W społeczeństwie, nie tylko polskim, pokutują wciąż dziesiątki mitów. Mężczyźni lepiej jeżdżą samochodami, są lepsi w naukach ścisłych, kobiety nie powinny mieć prawa głosu, nie umieją strzelać z broni, nie powinny się brać do polityki etc. No, nóż się w kieszeni otwiera! Po pierwsze, to jest tylko statystyka. W wąskim gronie mojej rodziny i najbliższych przyjaciół znam przynajmniej dwie dziewczyny, które jeżdżą autem pewniej niż 50% znanych mi facetów. Co oczywiście nie zmienia faktu, że STATYSTYCZNIE wśród ludzi jeżdżących dobrze autem więcej jest mężczyzn niż kobiet. To, że STATYSTYCZNIE kobiety lepiej sobie radzą z wykonywaniem kilku czynności naraz nie oznacza, że żaden facet nie może być w tej umiejętności lepszy niż 99% kobiet. Po drugie, co wynika z pierwszego, to są normalne wewnątrzgrupowe zróżnicowania. Mnóstwo facetów jest beznadziejnych w tych "typowo męskich" dziedzinach, czego się już tak wyraźnie nie akcentuje. To, że nie wszyscy mężczyźni idealnie strzelają, prowadzą auto, podnoszą ciężary, grają w szachy, znają matematykę itd. jest pojmowane jako coś oczywistego, normalnego, tak jak to, że Murzyni kiepsko zjeżdżają na nartach i pływają, a Biali raczej nie są potentatami w biegach długodystansowych. Ale gdy już jest choćby minimalna różnica międzypłciowa - ogłasza się to przy dźwiękach fanfarów. I wreszcie po trzecie, co łączy się z pierwszymi dwoma, fakt że statystycznie kobiety są w czymś "gorsze" nie wynika z żadnych biologicznych uwarunkowań, tylko z historii i kultury (tu ukłon w stronę gender studies). Jeśli kobiety statystycznie gorzej strzelają i znają matematykę, wynika to z faktu, że przez wieki ich dostęp do tych czynności był utrudniony lub wręcz niemożliwy. Czysty ewolucjonizm. Gdyby od tysięcy lat kobiety zajmowały się zdobywaniem pożywienia dla rodziny, to one miałyby dziś lepiej wyostrzone pewne zmysły, lepszą sprawność fizyczną, umiejętności walki itd. Ale kobiety rodziły dzieci, więc rola dostarczyciela pokarmu niejako w naturalny sposób przypadła mężczyźnie. Co nie znaczy, że tak się musiało stać - spójrzcie choćby na organizację życia pszczół.

W najlepszym chyba polskim serialu przełomu wieków - w "Rodzinie Zastępczej" - jedna z bohaterek, kobieta wyzwolona, bywalczyni salonów stwierdza z całą stanowczością: "Feminizm jest bez sensu! Równouprawnienie zakłada, że kobieta i mężczyzna są sobie równi, a przecież to nieprawda. W przyrodzie samica odgrywa nieporównywalnie większą rolę niż samiec. To o kobietach pisze się wiersze, śpiewa piosenki, maluje się je. Mężczyzna jest po to, żeby służyć kobiecie, spełniać jej zachcianki i zachwycać się jej urodą". O! To rozumiem! Szkoda tylko, że nie rozumieją tego natchnione feministki. Szkoda, że zamiast działań na rzecz poprawy faktycznie trudnej sytuacji kobiet we współczesnym społeczeństwie, ich jedyne osiągnięcia to: wprowadzenie do języka sztucznych, dziwnych odmian typu: psycholożka, socjolożka czy pedagożka, dążenie do tego, aby figurki w sygnalizacjach świetlnych na skrzyżowaniach miały sukienki i doszukiwanie się źródeł nierówności w systemach politycznych i religijnych. Szkoda, że zamiast walczyć z dyskryminacją kobiet na rynku pracy i z idiotycznymi stereotypami, jak te przywołane w poprzednim akapicie, zajmują się absurdalnym udowadnianiem, że kobieta i mężczyzna są sobie równi. Bo nie są równi, to oczywiste. Tylko kobiety rodzą dzieci, o kobietach mówi się "płeć piękna", ustanowiono Dzień Kobiet, a nie Dzień Mężczyzn itd.

Drogie Dziewczyny: z okazji Waszego Święta życzę Wam jak najwięcej tego, co sprawia, że pisze się o Was wiersze, śpiewa piosenki i tworzy malarskie arcydzieła. Życzę Wam jak najwięcej tego uśmiechu, który sprawia, że pochmurny dzień natychmiast zmienia się w słoneczny, jak najwięcej tego wdzięku, który sprawia, że mężczyźni przestają przy Was myśleć racjonalnie. Po prostu - bądźcie nadal tą najpiękniejszą częścią życia na tej planecie, czyli pozostańcie sobą :)

Za rok o tej porze będziemy obchodzić 100. rocznicę ustanowienia Dnia Kobiet. Mam nadzieję, że wciąż będzie to jeszcze Dzień Kobiet, a nie Dzień Feminizmu.

8. marca 2009, 23:56 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Brawo Synu-tak trzymać!