czwartek, 24 września 2009

amerykańscy naukowcy odkryli

Newsem dnia na portalach internetowych była - przynajmniej do południa - informacja o cudownym działaniu nowego leku na AIDS. Headline'y prześcigały się w "sensacyjności" tego wydarzenia. "Przełom", "naukowcy zachwyceni" pisano. Po czym popołudniu wiadomość ta zniknęła z portali i znaleźć ją teraz w internetowej czeluści, to jak igłę (skojarzenie z AIDS przypadkowe) w stogu siana. A przecież gdyby to był faktycznie przewrót w poszukiwaniu leku na "dżumę XX wieku", to nie tylko wisiałoby to na portalach bez przerwy, ale jeszcze dodawano by wciąż nowe artykuły i dociekano, co na ten temat sądzą Janusz Palikot, Szymon Majewski i Gosia Andrzejewicz.

Ile to razy media sensacyjnym tonem próbują nam wcisnąć jakąś brednię, opatrując to magicznym wstępem: "amerykańscy naukowcy odkryli...". A ta fraza działa na nas niczym hipnoza, siedzimy jak zaczarowani i słuchamy tych słów, przyswajając je jak prawdy objawione. Przecież jeśli coś powiedzieli "amerykańscy naukowcy" to jest to święte i nieomylne, jak - nie przymierzając - mądrość papieska. Oczywiście, generalizuję, przecież potrafimy spoglądać krytycznym okiem na to, co mówią nam w telewizji czy w internecie, a nawet w tekstach stricte naukowych zdarzają się kardynalne błędy, które potrafimy wyłapać. Nie zmienia to jednak faktu, że wiedza naukowa w ogólnie rozumianym społeczeństwie jest mizerna, a media - zamiast starać się to zmienić - wciskają ślepo wierzącym im ludziom różne idiotyzmy. Bo przecież - jak powiedział klasyk - ciemny lud to kupi. Rzetelnie przeprowadzone badania stawia się obok domysłów, projektów w fazie wstępnej i przede wszystkim różnego hochsztaplerstwa, opatrując to rzecz jasna komentarzem: "amerykańscy naukowcy odkryli", który nadaje całości aurę pewności i naukowej rzetelności. A prosty człowiek, dla którego fizyka czy medycyna to totalna abstrakcja, wierzy w to bezgranicznie, "bo skoro tak mądrze mówią"...

I nie chodzi nawet o internet, gdzie przecież można znaleźć dowolną bzdurę, napisaną w taki sposób, żeby jak najwięcej owieczek w nią uwierzyło. Ale już w takiej "Angorze" - tygodniku chyba nie z poziomu tabloidowego, chociaż też nie najwyższej jakości, jest kącik "naukowy" pod hasłem "Proszę wstać! Nauka idzie". Jak sam tytuł nieudolnie wskazuje, całość zrealizowana jest w konwencji "sądowej". Jest problem, krótka charakterystyka i wreszcie swoiste "orzeczenie" autora rubryki, czyli jego króciutki komentarz, który - w założeniu zabawny - śmieszy chyba tylko jego twórcę. Aha, każde zagadnienie opatrzone jest... rysunkiem. Chyba jednak w infantylizowaniu tego działu autorzy zdecydowanie przesadzili, gdyż również z treści jasno wynika, że mają oni przeciętnego czytelnika za osobę na poziomie umysłowym sześciolatka, albo kogoś, kto umiejętność myślenia zostawił w dworcowej poczekalni albo zgubił w hipermarkecie. A jeśli tak, to można takiego osobnika "oświecić", czyli wcisnąć mu jakąś brednię, a on i tak ją "kupi".

Żeby nie być gołosłownym: tydzień temu "Angora" uświadomiła nas ustami owej rubryki, że "popularne słodziki wcale nie pomagają w odchudzaniu". A kto kiedykolwiek twierdził, że pomagają?! Ale w świat poszła czytelna informacja. Słodziki nie pomagają w odchudzaniu! Ciemny lud to kupi. A może jakiś producent cukru podpłacił "naukowcom z Liverpoolu", którzy ową sensację spłodzili. Żeby zgnoić konkurenta. A jak będzie trzeba to weźmie się faceta z ulicy, ubierze w biały kitel, podpisze "dr Michael Wilson" (żeby było tak z amerykańska), a on entuzjastycznym tonem ogłosi, że CUKIER POMAGA W ODCHUDZANIU. I już. Przecież żyjemy w takich czasach, w których media potrafiłyby ubrać w odpowiednie słowa informację "Ziemia jest okrągła" tak, że mnóstwo ludzi uznałoby to za epokowe odkrycie nauki, coś na miarę wynalezienia elektryczności. Odkrycie amerykańskich naukowców naturalnie.

Wracając jednak do tematu. Łudziłem się, że była to jednorazowa wpadka "Angory". Niestety, już w najnowszym numerze mamy kolejną naukową "sensację". Tym razem otwarte drzwi wyważyli naukowcy z Sao Paulo, prowadzący badania wśród pszczół. Odkryli oni, że "oprócz królowej z niewielką częstością jaja składają również robotnice, po czym przestają pracować. Z takich jaj wylęgają się bezpłodne samce. Analiza (...) ujawniła, iż prawie 23% [samców] jest potomstwem robotnic, a nie królowej, z czego część pochodziła od robotnic poprzedniej generacji". Ależ odkrycie! Proponuję Nobla od razu przyznać naukowcom z Sao Paulo, albo najlepiej dwa. A może to tylko autorzy rubryki mają nas za idiotów i próbują nam wcisnąć, że właśnie odkryto coś, co w rzeczywistości wiadomo conajmniej od 150 lat, czyli od momentu opisania zjawiska partenogenezy u pszczół. A zjawisko to odkrył i opisał, o czym warto pamiętać, "nasz człowiek" - ks. Jan Dzierżoń spod Kluczborka.

Dla tych z Was, którzy nie mają pojęcia o pszczelarstwie, krótkie wyjaśnienie. W uproszczeniu sprawa wygląda mniej więcej tak, że królowa-matka składa dwa rodzaje jaj. Z jaj zapłodnionych lęgną się pszczoły-robotnice, a z niezapłodnionych - trutnie. Trutnie są zresztą w ulu potrzebne tylko po to, aby zapładniać kolejne jaja, potem przestają otrzymywać porcje tzw. mleczka pszczelego i giną. Partenogeneza (czyli dzieworództwo) oznacza, że do "powstania" trutni nie potrzebny jest udział samców. Sama królowa wystarczy do tego, żeby lęgły się trutnie, chociaż nie gwarantuje to oczywiście przetrwania roju. Trutnie - jak sama nazwa wskazuje - nic nie robią, leniuchują i raczą się mleczkiem pszczelim tak długo, jak długo są aktywne płciowo. Do przetrwania roju niezbędne są pracujące robotnice, które dostarczają m.in. pożywienia i budulców ula. A one rodzą się tylko z jaj zapłodnionych, do czego niezbędny już jest samiec, czyli truteń.

A teraz odnośnie "odkrycia" brazylijskich naukowców. Wszystkie pszczoły robotnice posiadają gruczoły mleczne, aby karmić larwy, chociaż same są bez wyjątku bezpłodne. Niektóre z tych robotnic mają w ulu specjalną funkcję: są "damami dworu" królowej, czyli karmią ją swoim mleczkiem w okresie jej czerwienia. Zdarza się czasami, że porcjami mleczka niezjedzonego przez królową, objadają się te "damy dworu" (nazywane często mamkami), co sprawia, że ich układ rozrodczy przeobraża się i same zaczynają składać jajeczka. Oczywiście jajeczka niezapłodnione, więc rodzą się z nich jedynie trutnie. Po czym owe mamki przestają pracować, bo przecież mają już inne "stanowisko" w ulu, a mleczko przekształciło ich organizm na tyle, że nie nadają się już do pracy jako robotnice. Ale to wszystko wiadomo było już w XIX wieku!!! I nie dziwi też, że część z tych samców z "nieprawego łoża" pochodzi od robotnic z poprzedniej generacji. Robotnice - w przeciwieństwie do trutni - żyją bardzo krótko. Zaledwie około miesiąca (za wyjątkiem tych, które muszą przetrzymać zimę w ulu). Zastanawiający mógłby być jedynie fakt, dlaczego te trutnie, z których wiele jest przecież bezpłodnych, są utrzymywane przy życiu przez pozostałe pszczoły, a ściślej - przez ich mleczko. Na to pytanie jednak brazylijscy naukowcy nie byli uprzejmi udzielić nam odpowiedzi... Szkoda.

24. września 2009, 21:15 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

2 komentarze:

jabolicja podatkowa pisze...

no to robi nam się blog pszczelarski:) widzę że masz dużą wiedzę na ten temat-będę w przyszłości zakładał pasiekę to się zgłoszę:)

ps zastanawiające jest że ta informacja o szczepionce tak szybko zniknęła... szkoda:/

Lila pisze...

"Głupi będą mądrymi i mądrzy będą głupimi."