niedziela, 6 września 2009

wrzesień na wojnie

O II wojnie światowej nie myślimy zwykle w sposób liniowy. Albo nawet nigdy. Jest 1. września, uroczystości, wtedy pamiętamy. Potem wiemy, że była bitwa nad Bzurą, pod Kockiem, Studzianki... I czekamy do 1. sierpnia, powstanie warszawskie, godzina "W". A przecież wojna nie toczyła się od bitwy do bitwy, trwała też drugiego września, trzeciego, czwartego... Równie wielkimi dramatami, równie tragicznymi wydarzeniami, równie ogromną ofiarnością, tylko może nietrafioną, w niewłaściwej porze, aby zaistnieć w pamięci, na kartach historii...

Mój pradziadek przeżył wojnę. Nie tylko przeżył, ale jeszcze przez pierwsze jej tygodnie prowadził dziennik, zapisując w nim swoje obserwacje. Żadna lekcja historii, żaden film czy książka nie powiedziały mi tak wiele o wojnie, jak pierwsza lektura tego pamiętnika. Nie, ten tekst nie będzie kolejnym dytyrambem na cześć takich dzienników jako "bezcennych tekstów źródłowych". Chociaż ten dziennik faktycznie jest bezcenny. Ale chyba nie dlatego, że pozwala mi spojrzeć na tamten czas wprost oczami kogoś, kogo przecież nie znałem, ale w jakiś nienamacalny sposób jednak mi bliskiego. I nawet nie dlatego, że trzymając ów dziennik w ręku, mam świadomość, że był on niemym świadkiem śmierci, zniszczenia, niemieckich nalotów, bombardowania Warszawy.

Niezwykłość tego dziennika doceniłem natomiast słuchając 1. września przemówienia Pana Prezydenta pod pomnikiem na Westerplatte. Przemówienia, które bardziej przypominało połączenie kazania o moralności z pobieżnym wykładem z historii dla niedouczonych dygnitarzy. A przecież to nie była tylko wojna bohaterów Westerplatte, obrońców gdańskiej poczty, ofiar Katynia, powstańców warszawskich, armii Andersa etc. Trzeba się dopiero wsłuchać w słowa takich pamiętników, aby mieć pełny obraz wojny. Pewnie każdy z nas ma w rodzinie kogoś, kto wojnę przeżył. I którego opowieści są o wiele prawdziwsze od tego, co piszą w książkach i mówią w telewizji, gdyż nie ma w nich mowy o ruchach wojsk, militarnych bataliach, przywódcach politycznych i śmierci mierzonej w tysiącach. Jest za to miejsce dla ludzi takich jak my, dla ich wojennej codzienności, która przecież nie była naznaczona historycznymi wydarzeniami, dla ich emocji, dla śmierci mierzonej ilością wylanych łez. Czy potrafimy takie opowieści docenić...

I czy w ogóle możemy wartościować bohaterstwo? Czy mamy moralne prawo stawiać żołnierzy z bitwy o Anglię czy spod Monte Cassino ponad tymi bezimiennymi, którzy pokonali granice własnej wytrzymałości gdzieś w wiosce, której nazwy nikt już dziś nie pamięta? My, którzy nawet nie potrafimy zmierzyć się z perspektywą postawienia się w roli tych, dla których w jednej chwili skończył się świat, jaki znali. Ilu z nas perspektywa ta by przerosła, gdyby nagle wrzesień 2009 stał się wrześniem 1939? Wojny tak naprawdę nie potrafimy sobie nawet wyobrazić. Dlatego są momenty, gdy po prostu trzeba milczeć, a nie oceniać.

Niepozorny notes wielkości paczki papierosów. Niezwykłe, że nie wypadła żadna kartka, że przez ten cały czas nie rozmył się atrament. Kilkadziesiąt kartek zapisanych lekko pochyłym pismem, tak wąskim i regularnym, że wygląda to jakby po papierze łaził pająk. Oprócz obserwacji notowanych na bieżąco każdego dnia, także pospieszne notatki prywatne i służbowe. Przeplatają się ważne numery, potrzebne adresy, niezbędne informacje. I osobiste refleksje. Co się dzieje z rodziną, gdzie zdobyć żywność, skąd brać siły na kolejny, trudny dzień. I z czasem coraz trudniejsze do odczytania pismo. Jakby każda następna notatka była pisana w większym pośpiechu, zdenerwowaniu. Jeden z ostatnich w miarę czytelnych wpisów brzmi:

"Dzień 19 września rozpoczął się znowu poszukiwaniem za chlebem. (...) Ogonek, w którym czekałem został ostrzelany przez artylerię - 7 zabitych i 8 rannych. Ja nie dostałem chleba, bo ogonek był za długi. W dniu dzisiejszym oddałem, w myśl zarządzenia Prezydenta, moją broń palną krótką. (...) Konfiskata broni odbywa się na zasadzie przepisów o stanie wyjątkowym. W ciągu dnia dzisiejszego wzmaga się znacznie działalność artylerii ciężkiej niemieckiej. Skutkiem bombardowania powstały bardzo znaczne straty w mieście. Wiele budynków uszkodzonych, wielu zabitych. Zniszczeniu uległ również Zamek Królewski, Belweder, Katedra św. Jana. Mimo strasznych cierpień, mimo braku żywności, ludność nie załamuje się moralnie..."

6. września 2009, 23:22 DST, 50.679 °N, 17.940 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

1 komentarz:

lelevina pisze...

mój dziadek nigdy nie wspominał wojny. moja babcia opowiadała niechętnie. datę ślubu mieli ustaloną na wrzesień 1939r. wybuchła wojna. ślub przełożyli, ale tylko o kilka dni, bo doszli do wniosku, że lepiej być w taki czas razem, chociaż krótko. no i przeżyli razem 62 lata - rekord parafii:)
babcia opowiadała, jak uciekała przed niemieckimi samolotami. z kilkumiesięcznym dzieckiem na rękach i Matką Boską Częstochowską przytwierdzoną do tobołka na plecach. uciekała przed kulami, które siekły ziemię dookoła niej. wspominała jak rozstrzeliwano losowo wybranych mężczyzn, jak Niemcy przychodzili w nocy kraść jedzenie i szukać partyzantów. wszystko to przeżyła - ona sama. a ja nie mogę w te opowieści uwierzyć,chociaż wiem, że są prawdziwe.