sobota, 19 września 2009

niedźwiedzia przysługa

Niechętnie zabieram się do tego tekstu. Miałem nadzieję, że nigdy nie będę zmuszony go napisać. Dlaczego? Bo problem jest trudny, bo dotyka spraw naprawdę bolesnych, bo tak łatwo kogoś urazić? To też. Najbardziej chyba jednak dlatego, że temat ten spadł już w debacie publicznej na samo dno, do poziomu forum dyskusyjnego Onetu, do przerzucania się argumentami spod przysłowiowej budki z piwem. A naprawdę na to nie zasługuje...

Zacznę jednak od podkreślenia, że ogromnym szacunkiem darzę wszystkich górników, zarówno "czarnych" jak i "białych", oraz doceniam nieprawdopodobny trud wykonywanej przez nich pracy. Jest to chyba najbardziej niebezpieczne zajęcie, spośród tych wykonywanych w naszym kraju na masową skalę, w którym szansa przeżycia w razie katastrofy jest podobna jak w przypadku kraksy samolotu. Właściwie to należałoby górnikom przede wszystkim współczuć. Ich branża, hołubiona przez poprzedni ustrój (wizyty tow. Gierka na Śląsku, rzekome sklepy za kolorowymi firankami), brutalnie zderzyła się z nową rzeczywistością po 1990 roku, z trzeciorzeczpospolitowym kapitalizmem. I nie miała prawa wyjść z tego zderzenia bez ogromnych strat...

Tak, to była ta łatwiejsza część tekstu. A teraz pojawia się naczelna trudność. Jak, nikogo nie urażając i pamiętając o szacunku wobec ofiar wczorajszej katastrofy w kopalni w Rudzie Śląskiej i ich rodzin, jak wyartykułować, że decyzję o wprowadzeniu żałoby narodowej z tego powodu uważam za skandaliczną? Może lepiej nic nie pisać, pozostawić tę kwestię do rozważenia każdemu z nas we własnych sumieniach? Ale jakoś serce mi nie pozwala. Nie pozwala mi milczeć i nie wskazać wprost jedynej osoby odpowiedzialnej za to, że pojęcie żałoby narodowej w tym kraju stało się w krótkim czasie swoją własną karykaturą.

Żałoba narodowa z definicji jest czymś absolutnie wyjątkowym. Czasem, gdy cały naród odczuwa dotkliwą stratę, gdy trudno znaleźć kogoś, kto o wydarzeniu będącym powodem jej ogłoszenia nie słyszał. Jej wprowadzenie powinno być właściwie formalnością, prawnym usankcjonowaniem faktu, który najpierw ukształtował się jako uczucie pustki, żalu, straty w sercach obywateli. Powinno zatem dotyczyć wydarzeń epokowych, smutnych ze swej natury, ale epokowych, takich, o których będzie się jeszcze pamiętać za 50 i za 100 lat. Śmierć Jana Pawła II, Powódź Tysiąclecia, zamach na WTC. Zresztą, mniejsza o przykłady...

I przez długi czas właśnie tak było. W powojennym okresie od 1945 do 1995 roku żałobę narodową wprowadzono zaledwie 4 razy. Cztery razy w ciągu 50 lat! A w ciągu ostatnich czterech lat aż sześć razy. 6 razy!!! Czy to znaczy, że żyjemy w tak trudnych czasach, gdzie tak gwałtownie przybyło tragicznych wydarzeń. Nie! To znaczy jedynie, że Prezydentem Polski (to on wprowadza żałobę) jest kompletnie nieodpowiedzialny człowiek, który żongluje żałobą narodową na prawo i lewo, czym doprowadził do całkowitej deprecjacji tego pojęcia.

Doprowadził do tego, że już nikt w okresie tej żałoby (tylko z nazwy) nie zwraca na nią uwagi. Ludzie jak zwykle robią grilla, idą na piwo, oglądają "Taniec z gwiazdami". Kłopot mają tylko organizatorzy imprez rozrywkowych, zmuszeni do ich przekładania, tudzież wymyślania kruczków prawnych jak "obejść żałobę". Zresztą, do czego ta żałoba się sprowadza? Opuszczenia flag na masztach i czarnych pasków na ekranach telewizorów. Politycy kłócą się jak dotąd, ludzie żyją jak dotąd. Kto choć przez chwilę pomyśli o tych ofiarach, którym żałoba jest poświęcona? Co jest zresztą zrozumiałe, bo jak można zmusić 30 milionów ludzi, aby płakali po ludziach, których nie znali, a których nieszczęściem było, że zginęli razem, w zbiorowej katastrofie.

Więc naprawdę nie może dziwić, że internauci złośliwie komentują, gdy zdarzy się jakiś wypadek, w którym zginie kilka osób: "uwaga, bo prezydent wprowadzi żałobę". A co inteligentniejsi przerzucają się argumentami, że skoro tygodniowo ginie na drogach ponad 50 osób, więc w tym kraju żałoba narodowa powinna być nieustanna. Jakkolwiek taka argumentacja jest pociągająca, może jedynie prowadzić do absurdalnych dywagacji w stylu: jeśli gdzieś zginie załóżmy 100 osób, to przecież w takim Liechtensteinie to jest ćwierć kraju, a z kolei w Chinach kropla w morzu. Albo gdyby np. jednego dnia na drogach całego kraju zginęło 50 osób, ale one wszystkie byłyby jakimś przedziwnym trafem członkami rodziny Jana Kowalskiego, to czy należałoby wówczas wprowadzić żałobę, czy nie? Bo ten fakt ich w pewien sposób łączy, tak jak coś wspólnego mieli nieszczęśni górnicy, czy pasażerowie autokaru, który spadł w przepaść...

Tak, Panie Prezydencie, to Pan jest winny tej sytuacji. Nie wiem, dlaczego Pan to robi. Czy dlatego, że ma Pan taką "żałobną" naturę, nie może być Pan "do tańca" (jak choćby Kazimierz Marcinkiewicz), to będzie Pan "do różańca". A może w ten sposób "wynagradza" Pan górnikom fakt, że nie zrobił Pan nic dla poprawienia ich trudnego położenia? W każdym razie wyświadczył Pan tym górnikom niedźwiedzią przysługę. Jeden z ojców kościoła wschodniego, Bazyli z Cezarei, powiedział kiedyś: "Słońce nie potrzebuje światła lampy, a katolicki kościół świętych trupów". Tak samo wielkie tragedie nie potrzebują żadnych aktów prawnych, aby poruszyć cały naród, tak jak to było w przypadku śmierci Papieża czy katastrofy katowickiej hali. Z całym, ogromnym, szacunkiem dla ofiar i ich rodzin, dramat w Rudzie Śląskiej ogólnonarodową tragedią nie jest. I nie stanie się nią tylko dlatego, że Prezydent wprowadził narodową żałobę. Bez niej pewnie wielu z nas pomyślałoby ze współczuciem o ciężkim losie górniczych rodzin. A tak słyszalne będą jedynie głosy oburzenia, pytające co za @#$%^*& znowu wprowadził żałobę narodową - przecież zginęło tylko 13 osób, tyle co w ciągu dwóch dni na polskich drogach...

19. września 2009, 22:20 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

2 komentarze:

zajac pisze...

zgadzam się...
wartość 'żałoby narodowej' spadła do minimum przez nadużywanie :|

ps.
cofam co mówiłam o przestrzeganiu zasad 'na dole' w kopalniach.

porozmawiałam z tatą i dowiedziałam się, że liczba złamanych dziennie przepisów przekracza grubo liczbę włosów na mojej głowie :|
dzięki temu kopalnie wyciągają 200% normy a tragedia zdarza się raz na pół roku :( krótko mówiąc: tam nie liczy się ludzkie życie ale ilość wywiezionych na dobę wagonów węgla

Piotrek pisze...

właśnie, a najbardziej paradoksalne jest to, że przecież nie ma dziś tak ogromnego popytu na węgiel jak powiedzmy 20 lat temu, gdy kopalnie pracowały pełną parą

nie jestem ekspertem, ale z tego co mówią ludzie, którzy "siedzą" w temacie: węgiel zalega na składach, więc nie ma raczej powodu by pędzić z wydobyciem i szafować przy okazji ludzkim życiem... a jednak tak się dzieje

a już zupełnie nie rozumiem "polityki" szefów kopalni, którzy dążą do maksymalnych oszczędności - przecież gdy się zestawi koszty wycofania górników z zagrożonego wybuchem regionu z kosztami leczenia rannych, które kopalnia będzie zmuszona w jakiejś części pokryć (według "Rz" leczenie jednego poparzonego górnika to ok. 400 tys. PLN) to co wychodzi - mówiąc brzydko - korzystniej??? chyba ponownie daje tu znać o sobie to typowe polskie myślenie: "się zobaczy", "jakoś to będzie"

a najsmutniejsze jest, że na naszych oczach umiera piękny przecież etos górniczej pracy i wszelkie te wartości, które się wokół niego skupiały: solidarność, specyficzna religijność, pełne zaufanie do przełożonych, którzy przecież nikogo nie wysłaliby na śmierć, szacunek wobec wdów po górnikach i bezinteresowna pomoc im... ale to chyba temat już na inną opowieść...