sobota, 26 września 2009

sprzedawcy marzeń

Przypadek? Dziś, gdy miliony Polaków motywowanych wielką kumulacją stoją w kolejkach do kolektur LOTTO, Liturgia Słowa podczas mszy świętych w Kościele Katolickim sprowadzała się do kwestii marności dóbr doczesnych. Nie był to wprawdzie klasyczny wielbłąd przeciskający się przez ucho igielne, ale zarówno Czytanie, jak i Ewangelia stanowczo podkreślały, że troszczyć się należy przede wszystkim o wartości duchowe: wiarę, dobroć, miłość, wytrwałość, gdyż pogoń za pieniędzmi prowadzi w ślepą uliczkę. Szczerze wątpię, żeby było to działanie zamierzone, ale jeśli - to niestety z góry skazane na niepowodzenie. Może to zabrzmi jak bluźnierstwo, ale cokolwiek duchowni by dziś z ambony nie powiedzieli i jak wielkim ogniem piekielnym by nie grozili, u wielu ludzi szansa wzbogacenia się w jednej chwili o 20 milionów złotych zdecydowanie przyćmi obietnice odległej nagrody pośmiertnej i życia wiecznego. Dlatego dziś wieczorem miliony Polaków odprawią przed telewizorami nabożeństwo do maszyny losującej. A zaraz potem nastąpi stypa, podczas której większość graczy będzie miała ochotę zgotować owej maszynie los rodem z Apokalipsy św. Jana. I udusić gołymi rękami prowadzącego losowanie, który uśmiechnie się filuternie i oznajmi, że "jeśli się Państwu nie powiodło, spróbujcie następnym razem. Bo żeby wygrać, trzeba grać".

Wielu z Was patrzy na nas - grających w LOTTO - z politowaniem. Może dziwi Was to, że kontrolę nad własnym życiem oddajemy na moment w tryby metalowej maszyny i kilkudziesięciu żółtych kulek. Może śmieszy Was, że liczymy na sen, w którym tajemniczy głos zdradzi nam właśnie te liczby. Na pewno znacie i cytujecie nam wyliczenia statystyków, jak nikłe jest prawdopodobieństwo tej upragnionej wygranej. I może też uważacie, że tracimy bezsensownie mnóstwo pieniędzy. Bo przecież nawet z tego, co ja wydałem - a gram w LOTTO zaledwie od kilku lat, i to nieregularnie - uzbierało by się kilkaset, no, może z tysiąc złotych. Ale są ludzie, którzy nałogowo grają przez dziesięciolecia i za to, co każdy z nich wpłacił w kolekturach można by nieraz dom z basenem postawić i jeszcze by sporo zostało. Oczywiście, macie rację. W grze w LOTTO jest coś w rodzaju płonnej nadziei graniczącej z głupotą. Może też ocierać się o jakąś współczesną formę zabobonu czy modłów do duchów przyrody. I z całą pewnością te pieniądze można było wydać w ciekawszy sposób niż kupując za nie czerwony świstek papieru z rządkiem liczb. Na cokolwiek, na papierosy, imprezy, dyskoteki, na książki, czy na pomoc potrzebującym. Jest tylko jedno "ale" - ja wcale nie uważam, że te pieniądze wyrzuciłem w błoto...

Bo za te pieniądze - jakkolwiek naiwnie by to nie zabrzmiało - kupuję marzenia, kupuję nadzieję. Taką zwykłą, dziecięcą, która pozwala przez kilka sekund - w momencie zwolnienia blokady maszyny losującej - poczuć się milionerem. I mieć świadomość, że w momencie zwolnienia tej blokady wszyscy - niezależnie od statusu społecznego, majątku i wieku - mają jednakowe szanse na zwycięstwo. Tu leży fenomen tej gry. Bo przecież żadnym uczciwym sposobem (może poza grą na giełdzie) nie można z dnia na dzień zyskać kilkunastu milionów złotych. A potem zastanawiać się na co wydałoby się tą fortunę. Też mam taki swój "taryfikator" z listą niezbędnych zakupów, a co!
- wygram 100 tysięcy: wynajmuję mieszkanko w Opolu i kupuję nieduże, sportowe autko
- wygram milion: kupuję mieszkanko w Opolu i duże, sportowe autko
- kilka milionów: buduję dom pod Opolem i kupuję McLarena F1 GTR
I tak dalej. Bo przecież jak się nie uda dziś, to musi udać się następnym razem. I następnym, i następnym... Taka zdrowa chęć odegrania się, bez popadania w hazardowy nałóg.

Już za dwie i pół godziny wszystko będzie jasne. Pewnie ktoś wygra 25 milionów złotych. Jedno wiem napewno - to nie będę ja. Ponieważ nigdy nie gram w Dużego Lotka, a zwłaszcza przy okazji wielkich kumulacji, gdy marzenia trzeba dzielić z tymi, którzy na co dzień się z nas śmieją, ale gdy wielka wygrana pojawia się na horyzoncie, pierwsi stają w kolejce do kolektury. Gram w Multi Lotka - niższe wygrane, bardziej skomplikowane zasady, droższe zakłady, żadnych kumulacji. I nieco większa szansa na zwycięstwo. Jest takie rosyjskie powiedzenie: ticho jediesz, dalsze staniesz. Może właśnie o to w tym chodzi...?

26. września 2009, 19:35 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

Brak komentarzy: