wtorek, 29 grudnia 2009

podsumowanie roku 2009 (1)

Nie planowałem powtórki hipersubiektywnego podsumowania roku, ale poprzednie niezwykle spodobało się P.T. Czytelnikom, a jak mawiają apologeci d***kracji: vox populi - vox Dei. Zatem wyróżnienia za rok 2009 przedstawiają się jak następuje:

Człowiek roku: kpt. Chesley B. Sullenberger. Ponownie tytuł "człowieka roku" trafia w ręce pilota lotnictwa. Może zrobi się z tego jakaś tradycja? Trzeba jednak przyznać, że manewrowanie Airbusem A320 ze 160 pasażerami na pokładzie nad Manhattanem i bezpieczne wodowanie na rzece Hudson w centrum Nowego Jorku do łatwych nie należy. Następnie kapitan dwukrotnie obszedł tonący już samolot, aby upewnić się, czy wszyscy pasażerowie już się ewakuowali. Wprawdzie powiadają, że kapitan schodzi z pokładu ostatni, ale częściej powiadają niż robią. I stąd to wyróżnienie.
Polityk: Lech Wałęsa. Dwudziesta rocznica wyborów czerwcowych, dwudziesta rocznica upadku muru berlińskiego. To był jego rok. Mimo, że grupa cwanych gości robiła wszystko, żeby przekonać społeczeństwo, iż wkład prezydenta Wałęsy w te wydarzenia był znikomy. Dobrze, że chociaż za granicą docenili...
Sportowiec: Usain Bolt. Nie mogło być chyba inaczej. Trzy złote medale i trzy rekordy świata w biegach na jednych mistrzostwach to rzecz bez precedensu. Aczkolwiek pamiętać należy, że Jamajczyk korzystał ze środka wspomagającego (nie zabronionego jeszcze) w postaci goniącego go po bieżni geja. Tysona Gaya konkretnie.
Drużyna: Reprezentacja Rosji w hokeju na lodzie. Obronić mistrzostwo świata to rzecz niełatwa, a żeby dokonać tego bez porażki w turnieju, w finale rozprawiając się z naszpikowaną gwiazdami Kanadą, to już trzeba mieć ekipę jak diabli.
Książka: Michael Faber "Ewangelia ognia". Badacz kultury aramejskiej, a prywatnie życiowy oferma, odkrywa rękopisy, które mogą zmienić historię chrześcijaństwa i wpłynąć na losy milionów ludzi. Wystarczy je tylko przetłumaczyć - to pestka! - i opublikować. No właśnie... tu zaczynają się schody. Genialna satyra na przemysł wydawniczy pasożytujący na "danobrawnowych" rewelacjach.
Film: "Ciekawy przypadek Benjamina Buttona" (USA, reż. David Fincher). Na kinematografii znam się jak świnia na astronomii, ale nawet na moje ignoranckie spojrzenie ten rok nie obfitował w filmy nieprzeciętne. Jeśli coś się wyróżniało, to właśnie w/w dzieło. No, chyba że ktoś lubi lanie po mordach, strzelanie do wszystkiego co się rusza i humor na poziomie późnego gimnazjum. Wtedy jest w czym wybierać.
Serial:
- polski: "Ojciec Mateusz". Ksiądz rozwiązujący zagadki kryminalne - hahaha, pomysł na scenariusz chyba wpadł do głowy komuś na ciężkim kacu. I jeszcze w roli księdza-detektywa najseksowniejszy polski aktor (zdaniem kobiet, nie moim naturalnie). Nie, to nie miało prawa się udać. A jednak udało się - i to znakomicie! Plus świetna muzyka, w tle niesamowicie klimatyczny Sandomierz, a w roli organisty sobowtór Ringo Langly'ego z Samotnych Strzelców (pamięta ktoś jeszcze ten spin-off "Archiwum X"?)
- zagraniczny: "House, M.D." - Hugh Laurie superstar. Końcówka piątego sezonu i początek szóstego to najlepsze serialowe epizody jakie widziałem od czasu legendarnej drugiej serii Twin Peaks. Z moich ust naprawdę trudno już o większy komplement.
Płyta:
- w Polsce: Blade Loki "Torpedo Los" - mówią, że łatwiej jest wejść na szczyt niż się na nim utrzymać. Blade Loki się utrzymały, a w polskich warunkach to już osiągnięcie. Brawo!
- na świecie: Stratovarius "Polaris" - oni weszli na szczyt, potem się na nim utrzymali, a następnie spadli na samo dno. I teraz wrócili, w momencie gdy wielu - włącznie ze mną - postawiło już na nich krzyżyk wielkości Pałacu Kultury i Nauki. Melodie jak za czasów "Infinite", Kotipelto w znakomitej formie, świetne teksty. Jak Feniks z popiołów...
Przebój: Waltari "I Hear Voices". Daj mi, Panie Boże, w wieku 40 lat mieć tyle energii, poczucia humoru i niebanalnych pomysłów. Nawet jeśli nie są już, jak 10 lat temu, najbardziej zwariowaną kapelą świata, to nadal cała konkurencja może im co najwyżej stroić gitary i biegać do sklepu po piwo.
Kabaret: A-bzik (mam nadzieję, że dobrze napisałem). Uzasadnienia nie będzie - gdy ktoś wybierze się na ich występ, nie zapomni go do końca życia. Dla porównania powiem tylko, że popisy promowanych przez telewizje kabaretowych (pożal się Boże) "gwiazd" pozostają mi po występie w pamięci na około 40-50 sekund.
Powrót: Hannu Manninen. Jedyny idol, jakiego kiedykolwiek miałem. Facet, który sprawił, że w ogóle odważyłem się przypiąć do stóp dwa podłużne kawałki tworzywa, szerzej znane jako narty. Już straciłem nadzieję, że zmieni decyzję; byłem pewny, że poświęci się - tak jak zapowiadał - karierze pilota, stając się w ten sposób poważnym kandydatem do tytułu "człowieka roku 2010". A jednak wrócił, i już w drugim starcie po rocznej przerwie, wygrał zawody Pucharu Świata. Jeśli w lutym w Vancouver zdobędzie upragniony złoty medal olimpijski (jedyne trofeum jakiego mu brakuje), z radości zrobię coś głupiego (propozycje proszę nadsyłać na moją skrzynkę mailową).
Dziennikarz: Mariusz Szczygieł. Ten rok zaowocował szeregiem prestiżowych nagród za "Gottland", a znakomitym pomysłem było wydanie na 20-lecie "wolnej Polski" zbioru reportaży najlepszych polskich autorów. Może w zamian za wyróżnienie dostanę egzemplarz tej książki za darmo...? (jakby co, red. Szczygieł może pisać na tego maila, który jest w "stopce")
Osobowość telewizyjna: Marcin Prokop. Skarb narodowy. O Garym Oldmanie mówiono, że mógłby zagrać nawet zupę pomidorową. Marcin Prokop, ze swoją osobowością i luzem scenicznym sprawiłby, że ta zupa zagrałaby na perkusji, zaśpiewała i zatańczyła. A potem sprzedałby nam ją po 100 zł od łyżeczki.
Tajemnica: do dziś niewyjaśnione przyczyny czerwcowej katastrofy lotu Air France z Rio do Paryża. Poszukiwacze trójkątów bermudzkich mają znowu swoje 5 minut.
Blog: mój rzecz jasna ;> Żartuję oczywiście. I wyróżniam "Powrót na B-TIK" (http://malavida.blog.onet.pl/) Najbardziej niezwykłe miejsce, jakie w tym roku miałem przyjemność odwiedzić :)
Cud: zakończenie emisji "Guiding Light" - najdłużej emitowanego serialu w historii mediów. Tak, wiem, myślicie teraz o "Modzie na Sukces". Jednak w porównaniu do "Guiding..." przygody rodziny Forresterów goszczą na naszych ekranach od ubiegłego tygodnia.
Odkrycie: Marcin Marczewski alias "Patenciarz". Artysta, jakiego w tym kraju nie było od czasów średniowiecznych. Facet ma więcej pomysłów niż mieszczą archiwa Urzędu Patentowego Stanów Zjednoczonych. Powinien jednogłośnie wygrać drugą edycję "Mam Talent". Telewidzowie woleli jednak braci-kastratów, sentymentalnego akordeonistę i Filipińczyka odwołującego się do najniższych emocji...
Cytat: "Blogi internetowe są wielkim zagrożeniem dla demokracji" (Barrack Obama). Teraz ręka do góry, kto kibicował mu w wyborach i kto cieszył się, że ten pajac został prezydentem światowego mocarstwa.
Farsa: szopka z "globalnym ociepleniem". Szkoda słów i miejsca na blogu. Wstyd był słuchać wszystkich, którzy pseudonaukowo próbują obronić tą "teorię".
Skandal: przyznanie Pokojowej Nagrody Nobla prezydentowi państwa, które jest wydatnie zaangażowane w co najmniej trzy wielkie konflikty zbrojne na świecie.
Kompromitacja: wszelkie listy otwarte i inne żałosne formy obrony znanego reżysera Romana P., aresztowanego w Szwajcarii za gwałt na amerykańskiej nastolatce przed laty.
Wydarzenia:
- w Polsce:
1) pierwszy weekend lipca w Gdyni: zorganizowany z ogromnym rozmachem Heineken Open'er Festival (genialny koncert Faith No More!!!), zlot żaglowców Tall Ships' Races, 2 miliony ludzi w Trójmieście, noclegi nieosiągalne od lutego, przepełnione SKM-ki - dla takich chwil warto żyć ;)
2) puma, która przez długie miesiące terroryzowała pół Polski. Kryła się w niedostępnych zakątkach leśnych niczym partyzanci, przemierzała nasz piękny kraj z szybkością pociągu TGV i rozmnażała się obficiej niż przysłowiowe króliki. Cóż, każdy kraj ma takie ogórki, na jakie zasłużył.
- na świecie:
1) "świńska" grypa - kiedyś epidemie nazywały się jakoś ładniej: hiszpanka, choroba legionistów. Teraz mamy grypę świńską, ptasią, kozią... Świat schodzi na... tego, no... psy. Tak, psiej zarazy jeszcze nie było. Chyba, żeby liczyć wszawicę.
2) śmierć Michaela Jacksona i wszelkie wydarzenia, które wystąpiły później. Elvis żyje, Hitler prowadzi gospodarstwo rolne w Argentynie, a księżna Diana ukrywa się w bliżej nieokreślonym miejscu, zatem: fani "króla popu" - głowa do góry. Umrzeć to mógł McCartney, Jacko jedynie jest na okresowym przeglądzie. Po uzupełnieniu poziomu oleju i standardowym face-liftingu wróci do nas jak nowo narodzony.
Aforyzm: ... i owoc żywota Twojego je ZUS
Krótki dżouk: Naukowcy skrzyżowali komunistę z afrykańską muchą - powstał Mao Tse-Tse Tung
Kawał: Pewnemu proboszczowi zaczęły ginąć dorodne tuje z plebanijnego ogrodu. Wysłał więc wikarego w nocy na czaty. Rano wikary relacjonuje:
- Proszę księdza dobrodzieja, tuje kradną Meksykanie.
- Jak to, Meksykanie ??!!
- Bo jak się zaczaiłem, to nad ranem usłyszałem szelest i potem ktoś zapytał: "Konczita?", a odpowiedział mu głos: "nie, jeszcze te kilka"...
Opis GG: "przeminęła z psem"
Pożegnania:
- w Polsce: Anna Radziwiłł, Franciszek Starowieyski, Zbigniew Religa, Marek Walczewski, Andrzej Samson, Kamila Skolimowska, Andrzej Jagiełła, Leszek Kołakowski, Barbara Skarga, Marek Edelman, Maciej Rybiński
- na świecie: Miika Tenkula, John Updike, Maurice Jarre, Ralf Dahrendorf, Farrah Fawcett, Michael Jackson, Norman Borlaug, Patrick Swayze, Claude Levi-Strauss, Yves Rocher

29. grudnia 2009, 20:25 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

2 komentarze:

Bess pisze...

Dziękuję (: Nie wiedziałam, że komuś podobają się moje wypociny.
Co do "Benjamina Buttona" się nie zgadzam. Jestem kinomaniakiem i muszę powiedzieć, że Fincher mnie zawiódł. W "BB" za mało jest emocji. Historia z odwróceniem starzenia nie została w pełni wykorzystana, bez niej ten film nic by nie stracił. Moim zdaniem filmem roku jest "Avatar". Niby typowo "komercyjna" produkcja, i nie ma co szukać w niej jakiejś głębi, ale jednak robi wrażenie. Bo "Avatar" może obejrzeć każdy, a bardziej wymagający widz nie wyjdzie z kina z poczuciem, że ten film obraża jego inteligencję.
A Jackson żyje...słyszałam, że ma wystąpić na imprezie sylwestrowej organizowanej przez Polsat.
A na świńską grypę mówię "meksykanka". Lubię ładnie nazywać wirusy (:

Piotrek pisze...

"Meksykanka" :D Que bonito! Że też mi to nie przyszło do głowy... i wyrażenie "złapać meksykankę" nabiera nowego znaczenia ;)

Odnośnie filmu - tak jak pisałem, w tej dziedzinie jestem laikiem, a Twoje wyznanie (że jesteś kinomaniakiem) w moich oczach czyni z Ciebie eksperta, więc nie mam argumentów ;) A że to podsumowanie roku jest subiektywne do bólu, pozwoliłem sobie nagrodzić to, co mi najbardziej utkwiło w pamięci z kinowego ekranu. Może gdybym zdążył porównać "BB" z jego literackim pierwowzorem, decyzja byłaby inna... A "Avatara" jeszcze nie widziałem, ale teraz już chyba nie mam wyjścia :)

Aha, z tym "powrotem króla" to żebyśmy nie wykrakali... ;)