sobota, 9 stycznia 2010

meandry psychopatologii

W ostatnim tygodniu, podobnie jak w tygodniu tuż przed świętami, moja aktywność blogowa było ograniczona do minimum. Również odpisywanie na wszelkiego rodzaju pytania, wnioski i petycje następowało z opóźnieniem. Najważniejszym powodem tego stanu rzeczy był fakt, że na uczelnię przyjechał profesor ze Stanów Zjednoczonych, wskutek czego wpadło mi kilkanaście godzin dodatkowych zajęć.

Profesor prowadził zajęcia z psychopatologii. Ćwiczeniowa część kursu odbywała się metodą class projects. No i wczoraj, na ostatnich już zajęciach, jedna z grup przedstawia zagadnienie depresji. W pewnym momencie w prezentacji pojawia się informacja, że istnieje dodatni związek pomiędzy depresją a rozmnażaniem się. Konkretnie: osoby z depresją (kliniczną rzecz jasna, jak ktoś ma zły nastrój przez trzy dni z rzędu to jeszcze nie jest depresja) rozmnażają się... hmmm... nazwijmy to - najintensywniej, płodzą najwięcej dzieci. I tu konsternacja. Bo przecież na zdrowy rozsądek powinno być odwrotnie. Zapewne zależność ta nie dotyczy osób z najcięższą postacią depresji (przypominającą objawami katatoniczną, hipokinetyczną odmianę schizofrenii), gdyż u takich osób wszystko "leży". Ale nawet osoby z lżejszą postacią depresji raczej cechują się tym, że nie mają ochoty na nic, na jakąkolwiek aktywność, tym bardziej na przedłużanie istnienia gatunku.

A jednak zależność istnieje. I skomentował to sam profesor, mniej więcej w takich słowach: "Yes, it's a fact. But we don't have any explanation for this correlation. Probably we need more researches. However, I've came up with an idea. Maybe because these people spend most of their time at home, they have more time to have sex". Mimo, że to ostatnie zdanie było ewidentnie wypowiedziane z przymrużeniem oka, wraz z koleżanką podchwyciliśmy tę stylistykę i przez następne minuty zastanawialiśmy się, jakie mogą być inne oryginalne wyjaśnienia tego fenomenu. Również - jak przykład profesora - niekoniecznie stuprocentowo poważne. Ja wymyśliłem, że osoby takie działają zgodnie z regułą: "im więcej dzieci, tym weselej". Czyli byłaby to swoista forma autoterapii. Ale koleżanka zapytała wtedy, co w sytuacji, gdyby w trakcie pojawiania się kolejnych dzieci, stan psychiczny danej osoby nie poprawiał się. Zasugerowałem, że taka osoba może wówczas kontynuować swoje działanie w nadziei, że dopiero odpowiednio wysoka liczba dzieci spowoduje zniknięcie depresji. Kasia natomiast zaproponowała jeszcze ciekawsze wyjaśnienie. Im więcej dzieci, tym mniej czasu na zamartwianie się, na rozmyślanie o problemach. Bo trzeba przecież nakarmić, przewinąć, umyć, potem w lekcjach pomagać, obiady gotować etc. I depresja znika jak sen złoty, bo nie ma na nią czasu. Hmm, nawet miałoby to sens. Ale tym razem ja miałem wątpliwości. Dzieci przecież dorastają, a wraz z nimi rosną wydatki. Trzeba kupować coraz większe ciuchy, trzeba opłacić wydatki szkolne, potem posłać na studia, zapewnić jakąś przyszłość. I wtedy człowiek coraz częściej rozmyśla: skąd na to wszystko wziąć pieniądze. I wraca depresja. Błędne koło...

Wiem, wiem co teraz sobie o mnie myślicie ;) Ale po pięciu kolejnych godzinach psychopatologii (po angielsku w dodatku) naprawdę człowiekowi już przestawia się w mózgu jakaś klapka i przestaje się normalnie funkcjonować. Niemniej jednak ten związek faktycznie istnieje. Może więc ktoś z Was ma jakiś pomysł, dlaczego ludzie z depresją rozmnażają się intensywniej niż reszta populacji? Nagrody Nobla wprawdzie w dziedzinie psychologii jeszcze nie przyznają, ale czeka nieśmiertelna sława i miejsce w historii. Za mało? No to jest jeszcze szansa na to, że Wasz portret psychologowie będą sobie wieszać w gabinetach. Gdzieś pomiędzy podobiznami Zygmunta Freuda i Philipa Zimbardo...

9. stycznia 2010, 20:37 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

6 komentarzy:

Lili pisze...

Ciekawy temat:)

A może człowiek będąc w depresji czuje się zagrożony i instynktownie chce pozostawić na tej planecie potomstwo, kawałek siebie? Depresja ma wiele nieprzyjemnych skutków zdrowotnych ale także kończy się często popełnieniem samobójstwa. Człowiek w niczym nie widzi sensu, nic mu się nie chce, czuje koniec. No ale nie wiem:P

Bess pisze...

To oczywiste. Osoby z depresją szukają czegoś na choćby chwilowe poprawienie nastroju, a seks najbardziej się do tego nadaje, bo "efekt" utrzymuje się dłużej niż np. po zjedzeniu czekolady. No a wpadki się zdarzają...

marysia pisze...

Ja myślę, że nie mogłeś wybrać lepszego kierunku dla siebie. Odkąd Cię poznałam zawsze miałeś tonę przemyśleń na temat wszystkiego i potrafiłeś godzinami szukać złotego środka na coś o czym ja dawno już zapomniałam. Dla mnie ta myśl o robieniu dzieci podczas depresji jest zastanawiająca na tyle, że przecież ludzie mający depresję zazwyczaj nie są zadowoleni z siebie, z własnego ciała, jak zatem taki stosunek wygląda? A z drugiej strony strasznie mi byłoby żal dzieci spłodzonych w ten sposób. Nie miałaby dzieciństwa, a przecież dzieciństwo tak naprawdę kształtuje całe nasze życie, prawda?

Piotrek pisze...

Właśnie, chyba najlepiej przyjąć po prostu, że - tak jak powiedział profesor - dopóki nie będzie większej ilości badań, nie będziemy mogli powiedzieć nic pewnego.

Marysiu: Prawdą jest, że często (choć nie zawsze) w depresji występuje negatywny obraz siebie, także własnego ciała i własnych możliwości, wiec warto byłoby poznać, jak ludzie z depresją "rozwiązują" tą kwestię. Interesujące byłoby sprawdzenie, co ich motywuje do seksu, czy chodzi tylko o sam stosunek czy też o jego następstwo w postaci dziecka. I jak następnie wygląda funkcjonowanie tego dziecka w rodzinie, gdzie przynajmniej jedno z rodziców cierpi na depresję.

Lili: Może i tak być. Aczkolwiek często w depresji występują również samooskarżenia i autodeprecjacja. A ewolucjoniści powiedzieliby wówczas, że takie osoby nie będą dążyć do przekazywania swoich genów, w przeświadczeniu, że obarczą swoje potomstwo jakimś genetycznym "ciężarem", który również u nich wywoła depresję.

Bess: to, co piszesz najbardziej mnie przekonuje, ale z jedną uwagą. Uważasz, że osoby z depresją traktują seks jako środek na poprawienie nastroju, a dziecko jest najczęściej efektem "wpadki". OK, ale czy tych wpadek byłoby w takim razie aż tak wiele, że spowodowałyby one powstanie aż tak istotnej różnicy pomiędzy nimi a resztą populacji...?

Lili pisze...

Dobry temat na pracę naukową;)A MOŻE tacy ludzie chcą aby ich życie nagle się zmieniło, aby za pomocą nagłej zmiany cały ich koszmar życia się zakończył. Rodzicielstwo jest najszybszym sposobem na to, aby dotychczasowe życie obróciło się o 180stopni. I nie myślą perspektywicznie, że dzieci przyniosą im szczęście, albo nieszczęście, myślą tylko o zmianie.

No ale faktycznie, póki nie ma badań, to każda teza jest tylko przypuszczeniem.

Bess pisze...

Seks w depresji staje się uzależnieniem. Potrzeba jest natychmiastowa, i wtedy nie myśli się o zabezpieczeniu. To tak jak z dziećmi urodzonymi we wrześniu - nie wierzę, że wszystkie zostały poczęte świadomie. Z drugiej strony, osoby z depresją mogą myśleć, że wraz z dzieckiem zmieni się ich nastawienie do życia i wzrośnie motywacja, wtedy jest im obojętne, czy się zabezpieczą czy nie. Albo mają taką depresję, że absolutnie wszystko jest im obojętne, i nawet nie myślą o dziecku jak o szansie na zmianę, po prostu może się ono pojawić, ale nie musi.