wtorek, 5 stycznia 2010

przepadnij, ty który świecisz

"Trzydzieste plenum spółdzielni Zenum. (...) Tak nazywamy taki dzień, kiedy wszystkie samoloty odlatują o czasie i wtedy jest taki bałagan, że z niczym nie można zdążyć!". Ten słynny cytat z "Misia" czasami znajduje odzwierciedlenie w rzeczywistości. U mnie tak było wczoraj. Za co się nie wziąłem, wszystko się udawało. Dosłownie WSZYSTKO. Owszem, zrobił się z tego bałagan, gdyż to mimo wszystko nie jest normalna sytuacja. Ale jakie to jest fantastyczne uczucie! I jaki piękny bałagan! Ta świadomość, że to jest TEN dzień, przychodzi zwykle gdzieś około południa. To jest irracjonalne, wiem, ale to się po prostu czuje. Świadomość omnipotencji. Przekonanie, że nic, absolutnie nic tego dnia nie może się nie udać. I to działa aż do końca dnia. Wszystko jest proste, łatwe i banalne. Zupełnie jak w świecie Harry'ego Pottera po wypiciu eliksiru Felix Felicis. Praca zaplanowana na 3 dni robi się w 2 godziny. Optymizm promieniuje z człowieka jak pierwiastki z reaktora w Czarnobylu. Energii jest tyle, że wystarczyłoby, aby zaopatrzyć w prąd elektryczny średniej wielkości miasto. Wiem, są psychologiczne wyjaśnienia, o wpływie nastroju na postrzeganie rzeczywistości, o potędze pozytywnego myślenia. I to wszystko prawda. Ale skądś się bierze magia TEGO dnia. Który zaczyna się przecież jak każdy; nie budzę się ze świadomością, że TO będzie dziś. Dopiero właśnie około południa, gdy okazuje się, że ze stu rzeczy, które dotąd mogły pójść źle (i nikt by nie miał pretensji), wszystkie poszły wybitnie, wiem że to jest TO. I wtedy uruchamia się mega-nastrój, pozytywne myślenie itd. Ale skądś się bierze ten fakt, że średnio raz na dwa miesiące zdarza mi się TEN dzień, że od rana WSZYSTKO, bez wyjątku, się układa. Przypadek?

Dziś, jak można się było spodziewać, jest dokładnie odwrotnie. Zgodnie z prawem Murphy'ego, wszystko się pieprzy naraz. Wszystko, co mogło pójść źle, już poszło, a wciąż jeszcze limit nieszczęść na dzień dzisiejszy się nie wyczerpał. Najlepiej poszedłbym spać, ale nawet tego nie mogę... I mógłbym się pocieszać, że skoro wczoraj było dobrze, a dziś źle, to jutro znowu będzie dobrze.

Taaa, gdyby to w ten sposób działało... Następny "lucky day" przypadnie pewnie gdzieś pod koniec marca.

Otwiera się otchłań

5. stycznia 2010, 21:27 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

4 komentarze:

Bess pisze...

A masz czasem tak, że jak wszystko idzie dobrze, to specjalnie to psujesz, bo nie jesteś do takiej sytuacji przyzwyczajony?

Piotrek pisze...

Owszem, mam tak czasami... Może tylko nie stricte dlatego, że nie jestem do takiej sytuacji przyzwyczajony. Chociaż to prawda, to nie jest normalny stan. Bardziej robię tak dlatego, że jestem wręcz pewny, iż to co rządzi naszym życiem (los? karma? wyższa istota? Bóg? - niepotrzebne skreślić) kieruje nim według stałej zasady: jak coś idzie dobrze, to wiecznie tak nie będzie, i wkrótce zacznie iść źle. I na ogół te passy "złe" są o wiele dłuższe niż te "dobre". Jak mam świetny dzień to wiem, że niemal na pewno jutro, najpóźniej pojutrze, karta się odwróci i wszystko się zacznie walić. Dlatego też trochę boję się tych "lucky days", bo jednocześnie wyobrażam sobie, w jaki sposób przyjdzie mi za to powodzenie "zapłacić". I dlatego też wolę właśnie czasami zepsuć coś, nad czym mam kontrolę niż czekać aż ów "los" niespodziewanie zaskoczy mnie jakąś katastrofą w sferze, w której się tego nie spodziewam. Ale podejrzewam, że to jest tylko iluzja kontroli nad całą sprawą, takie oszukiwanie tego "losu" i siebie przy okazji.

A najgorsze jest to, że ta reguła działa we wszystkich płaszczyznach, w skali makro również. Więc jeśli dwa ostatnie lata mógłbym nawet nazwać najlepszymi w moim życiu, tak teraz czuję, że zbliżam się do kasy, przy której trzeba będzie zapłacić. I będzie jak u Marqueza - sto lat samotności...

marysia pisze...

ja niestety mam tę intuicję, że gdy tylko otworzę oczy wiem, jaki będzie dzisiejszy dzień. nie jest łatwo mieć taki "szósty zmysł", kiedy wiesz, że musisz podnieść tyłek z łóżka i iść na te cholerne 3 kolokwia z przedmiotów, które nienawidzisz zdając sobie dokładnie sprawę z tego, że nic nie umiesz, oblejesz i nie poprawisz, bo nie będzie Ci się chciało.
chrzanić tych, którzy mówią, że każdy jest kowalem własnego losu. czasem, owszem, możesz zmienić bieg zdarzeń, ale najczęściej jest tak, że życie spuści Ci taki łomot, że dopiero po kilku porządnych klepnięciach samego siebie w twarz jesteś w stanie się podnieść i iść dalej.

ufff..cóż za wywód. takie moje przemyślenie. (miałam mieszany dzień)

Lili pisze...

Najwidoczniej w życiu musi być harmonia. Zło z dobrem miesza się w proporcjach doskonałych. Tyle, że zła passa wydaje się trwać dłużej, ale to subiektywne odczucie. To, co dobre szybko się kończy, a to co złe wydaje się trwać i trwać (np. wspaniały koncert kończy się za szybko, a wizyta u dentysty dłuży się i dłuży, szczególnie jak jest bolesna). Ja jednak myślę, że wiele zależy od tego, jak co postrzegamy, jakie mamy podejście do życia. Choć zgadzam się także z Marysią, nikt tak do końca nie jest kowalem własnego losu.

Najlepiej być "opanowanym w godzinie klęski i obcy szałom radości". :P