wtorek, 12 stycznia 2010

showtime

Dzisiaj nieoczekiwanie usłyszałem coś, co być może wyjaśnia bardzo wiele, nawet niemal wszystko. Jak deus ex machina. Zaskakujące, choć właściwie nic odkrywczego w tym nie było. A nagle okazuje się, że pasuje do wszystkiego. Jak właściwy klucz do zamka. Muszę to jednak jeszcze sobie w głowie ułożyć. Ewentualnymi wnioskami podzielę się po powrocie. Nie, nie wyjeżdżam nigdzie. Wręcz przeciwnie. Nadchodzi... no właśnie...

Jest taka niezwykle trafna, klasyczna już anegdotka. Facet umarł i trafił do piekła. Przy wejściu wita go jakiś dyżurny diabeł i pyta: "wolisz piekło zwykłe czy studenckie?". Facet nie wiedział o co chodzi, więc wybrał zwykłe. Diabeł prowadzi go do sali, a tam imprezy, alkohol, dziewczyny, głośna muzyka i ogólnie wszelka rozpusta. I tak codziennie. Był tylko jeden szkopuł. Co wieczór przychodził diabeł i wbijał każdemu z balangujących gwóźdź w dupę. Facetowi to jednak trochę przeszkadzało, więc na próbę poprosił o przeniesienie do piekła studenckiego. A tam to samo: imprezy etc. Z jedną różnicą - co wieczór nie pojawiał się diabeł z gwoźdźmi. Facet myśli: "no to rewelacja! tu zostaję!". I taka sielanka trwała przez dobre parę miesięcy, balangi dzień w dzień, aż wreszcie pewnego dnia przychodzi diabeł z koszem gwoździ i mówi: "SESJA!!!".

Tak, nadchodzi zimowa sesja egzaminacyjna. Słowa, na dźwięk których blednie przytłaczająca większość studentów. I choćby się człowiek nie wiadomo jak każdego roku mobilizował, że teraz to już na pewno będzie pracował systematycznie przez cały semestr, to jest to za cholerę nie do zrobienia. I w styczniu (jak również w czerwcu), gdy na horyzoncie pojawia się diabeł z koszem gwoździ, na polskich uczelniach można obserwować pełen wachlarz ekspresji napadów paniki. Ja tradycyjnie nie narzekam (znowu dostanie mi się od kujonów i tym podobnych dziwnych ludzi), chociaż w tym roku gwoździe będą wyjątkowo pokaźne; przywołując nazwę znanej kapeli, będą to niemal nine inch nails. Zatem jakieś ofiary muszą być - tym razem ucierpi blog... Wersja pesymistyczna jest taka, że nie uda mi się nic nowego zamieścić tutaj już do końca stycznia. Postaram się jednak, żeby do tego nie doszło i będę chciał mimo wszystko coś w wolnej chwili napisać. Oczywiście jeśli diabeł pozwoli...

12. stycznia 2010, 19:56 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

7 komentarzy:

Bess pisze...

Naprawdę sesja jest taka straszna? Bo, jak widzę, mój koniec trymestru to nic...

marysia pisze...

niech szatan będzie z tobą. :)

lelevina pisze...

e tam, nie taki diabeł straszny jak po gwoździach widać;) zawsze jest kampania lutowa (znam przypadki, które ciągnęły zabawę nawet do marca)oraz kampania wrześniowa. byle się nie dać powalić na kolana!

Piotrek pisze...

Czy sesja jest przerażająca? Trudno powiedzieć. To zależy. Owszem, są osobniki, które przygotowują się systematycznie przez cały semestr i im sesja niestraszna. Ale oni są w zdecydowanej mniejszości. Student to takie stworzenie, które za nic nie da się zmobilizować do regularnej pracy, zawsze znajdzie wymówkę, zawsze mu się nie będzie chciało ;) I potem, gdy przychodzi koniec semestru i wszelkie zaliczenia się zwalają na głowę, gdy roboty bywa tyle, że nie wiadomo, za co się brać, to faktycznie wygląda czasami jak sytuacja bez wyjścia. I stąd się bierze to demonizowanie sesji.

Gdyż bardziej to strasznie wygląda, niż jest w rzeczywistości. Bo wykładowcy to też ludzie i jak się nie uda za pierwszym razem, to uda się za drugim, trzecim, albo dziewiątym. Owszem, zdarzają się egzaminy hardcore'owe - takie, do których trzeba się uczyć jak dziki osioł, a i tak nie daje to żadnej gwarancji, ale takich spotka się przez cały okres studiów ze trzy, może cztery.

Jedyne, co pewnego można powiedzieć o sesji, to fakt, że jest czymś, bez czego studiowanie nie byłoby takie samo. To paradoks, ale sesja, a właściwie jej perspektywa, wisząca przez cały semestr nad głową niczym miecz Damoklesa, jest czymś, co dodaje studiom uroku. Czymś, o czym powstają miliony studenckich legend, anegdot i kawałów. Czymś, co się wspomina potem jeszcze przez długie lata. Nieprzespane ostatnie noce, hektolitry wypitej kawy, gorączkowe porządkowanie notatek przed salą egzaminacyjną, ściąganie kreatywne, przejawy miłosierdzia wykładowców, przyprawiające o zawał serca oczekiwanie na wyniki, radość na widok cyfry "3,0", satysfakcja z parafki profesora w indeksie, planowanie "co to się będzie działo, jak już wszystko zaliczę!". Takie rzeczy się pamięta do końca życia, mówię to z ręką na sercu ;) Po prostu trzeba to przeżyć samemu :)

Piotrek pisze...

Marysiu: i wzajemnie! :)

Bess: powodzenia na koniec trymestru :) a tak przy okazji, system trymestralny to chyba rzadko spotykana w szkolnictwie w naszym kraju organizacja roku szkolnego? Byłem przekonany, że taki podział funkcjonuje tylko na niektórych prywatnych uczelniach wyższych i ewentualnie w szkołach językowych...

Bess pisze...

Na szczęście w tej dziurze jaką jest Gorzów Wielkopolski istnieje LO z takim systemem. Drugie jest podobno w Strzelcach Opolskich, a trzecie w Zielonej Górze, ale wciąż w fazie stabilizowania. O innych nie słyszałam.

Piotrek pisze...

O proszę! Do Strzelec Op. mam rzut kamieniem, nawet mieszkałem tam w dzieciństwie przez 6 lat, a nie miałem pojęcia, że funkcjonuje tu takie LO. Świetna sprawa. Chyba Ci zazdroszczę ;)