piątek, 7 stycznia 2011

jest super, jest super...

Przyczyn, dla których niektórzy ludzie patrzą na otaczający ich świat przez zbyt różowe okulary, jest wiele. Niektórzy za bardzo naoglądali się obrazów Joana Miró i teraz uśmiecha się do nich każde drzewko, każdy ptaszek i każda dziura w asfalcie. Inni za często wsłuchują się w prezydenta Komorowskiego, którego wypowiedzi przekonują, że mamy przyjemność mieszkać w kraju mlekiem i miodem płynącym (a trzeba pamiętać, że są to płyny które mają do siebie, że lubią się zbierać w jednym miejscu i stanowić zagrożenie, a potem spływają do morza). Jeszcze inni przesadzają ze środkami odurzającymi, przez co obserwują na niebie i ziemi rzeczy, o których nie śniło się filozofom.

Generalnie jednak zbyt duży optymizm w postrzeganiu rzeczywistości jest przypadłością, z której się z upływem czasu wychodzi. Jeśli jednak nie, trafia się do zakładu zamkniętego, albo pracuje się w telewizji. Cierpiące na takie objawy nieuleczalne przypadki widać na szklanym ekranie od lat. A to w trakcie beznadziejnego meczu polskiej reprezentacji przekonują, że "w postawie naszych piłkarzy widać symptomy poprawy jakości gry". A to pod koniec grudnia z roześmianym obliczem wmawiają nam, że "na wyjątkowy czas rodzinnych spotkań przygotowaliśmy dla Państwa specjalny, świąteczny zestaw najbardziej oczekiwanych propozycji programowych dla całej rodziny". A my przecieramy oczy ze zdumienia, bo w tym "specjalnym" programie aż roi się od komercyjnego badziewia sprzed lat, odgrzewanych po raz sześćdziesiąty ósmy kotletów, tudzież przygód Karguli i Pawlaków serwowanych w takiej częstotliwości, że rzygają już nimi nawet przedszkolaki.

Ostatnio jednak choroba ta przenosi się do mediów papierowych. Dla przykładu, przez cały mijający tydzień prasowe artykuły krzyczały, że oto nasza znakomita narciarka Justyna Kowalczyk ma szansę jako pierwsza zawodniczka w historii wygrać prestiżowy turniej Tour de Ski dwa razy z rzędu. "Fajnie" - pomyśli laik - "to może być naprawdę wyjątkowe osiągnięcie naszej rodaczki". Tylko jakoś nigdzie w tych tekstach nie natrafiłem na choćby wzmiankę wciśniętą małym druczkiem, że historia tego turnieju liczy sobie zaledwie... cztery lata. Więc niespecjalnie miał ktoś wcześniej okazję, żeby dwukrotnie w nim triumfować. Ale gdyby to była impreza naprawdę z długimi tradycjami (jak choćby Turniej Czterech Skoczni w skokach), to w tych artykułach stałoby jak wół, że "nasza fenomenalna biegaczka ma szansę dokonać czegoś, co nie udało się nikomu w sześćdziesięcioletniej historii tego turnieju!". A tak, ponieważ krótki staż Tour De Ski obniżałby wartość ewentualnego sukcesu pani Justyny, to lepiej ten "nieistotny" fakt przemilczeć, może ciemny lud się nie połapie.

Przyzwyczaiłem się już do tego, że w mediach pompuje się balon oczekiwań i podbija bębenek czczych nadziei do granic możliwości. I nie mam nic przeciwko temu, że robi się pozytywny hype wokół jakiegoś interesującego tematu. Gorzej, gdy przeinacza albo przemilcza się fakty, czy nawet stosuje się różne przekłamania. I to w poważnych dziennikach. Owszem, we wszelkich mediach manipulacja dorównuje już hipokryzji. Z tym, że kiedyś robiło się to w celach bardziej ideowych i wymagało to istnienia Ministerstwa Propagandy czy Głównego Urzędu Kontroli Prasy i Publikacji. Teraz motywem jest wyłącznie pieniądz. A cel to zwiększenie oglądalności, gdy zwabiony propagandą sukcesu obywatel będzie śledził z wypiekami na twarzy występy polskiego sportowca w konkurencji, o której wcześniej nie miał zielonego pojęcia (niezależnie czy "nasz" dominuje w biegach narciarskich czy w waterpolo).

Dobrych kilka lat temu, gdy na topie były pojedynki Adama Małysza z Niemcem Hannawaldem, przy okazji których wskrzeszano okupacyjne resentymenty i obficie posługiwano się retoryką rodem z "Czterech Pancernych", gdzieś w drugim obiegu krążyła taka anegdotka. Otóż odbył się nietypowy konkurs skoków, w którym udział wzięło tylko dwóch zawodników: Małysz i Hannawald. Zwyciężył Niemiec, Małysz był - rzecz jasna - drugi. Oto jak rywalizację podsumowały polskie media: "Po wspaniałej walce nasz reprezentant minimalnie przegrał zwycięstwo, zajmując wspaniałe, drugie miejsce. Natomiast Sven Hannawald był przedostatni!".

7. stycznia 2011, 21:48 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

Brak komentarzy: