piątek, 23 października 2009

painstained

"Kiedy ból jest częścią życia, jak oddychanie, jak sen, można do niego przywyknąć. Bo ból w człowieku się oswaja. I mimo bólu wciąż chce się żyć". Te słowa, które mimo upływu kilku lat wciąż pozostają w mojej pamięci, napisała najlepsza polska dziennikarka społeczna - Barbara Pietkiewicz, w artykule poświęconym ludziom chorym na EB (pęcherzowe oddzielanie się naskórka).

Ludzi, których codzienność naznaczona jest permanentnym cierpieniem, są w Polsce tysiące. Na świecie - miliony. Chorzy na EB, SM, ALS, ciężko poparzeni, dotknięci chorobami genetycznymi, ludzie po skomplikowanych złamaniach, poważnych urazach etc. Większość z nas pewnie nigdy nie będzie potrafiła wyobrazić sobie, co czują, jak wielki ból muszą znosić, jak odmienne znaczenie ma słowo "ból" dla nas i dla nich, jak niesamowicie różne doświadczenia opisuje. Nie bez powodu, pani Barbara zatytułowała swój tekst zapożyczonym od Jacka Kaczmarskiego określeniem "dzieci Hioba".

Nie będę tu jednak pisać o takich ludziach; znacznie lepiej i subtelniej ode mnie robią to bowiem tacy dziennikarze jak pani Pietkiewicz. Chciałbym tylko wykorzystać okazję, żeby sprzeciwić się pewnej formie... hmm z braku lepszego słowa nazwijmy to absolutyzmem. Przypuszczam, że każdy z nas zetknął się kiedyś z taką postawą, w mniejszym lub większym stopniu. Myślę o ludziach, którzy wszystko - także ludzkie szczęście i cierpienie ustawiają na jednym wymiarze. A więc w porównaniu do cierpień "dzieci Hioba" nasz ból jest praktycznie bez znaczenia, więc oczekuje się od nas, że będziemy go bagatelizować. Podobnie jest ze szczęściem i jego brakiem, z kłopotami i codziennymi troskami. Porównując się do ludzi, którzy nie żyją - tak jak my - w wolnym i w miarę dostatnim kraju, nasze problemy są śmiesznie małe. Nie wiem jak Wy, ale ja miałem nieraz okazję usłyszeć - niekoniecznie pod moim adresem - stwierdzenia w rodzaju: "głowa Cię boli? daj spokój, pomyśl o ludziach ciężko poparzonych, jak oni cierpią". "Wyobraź sobie, co przeżywają głodne dzieci w Afryce, ludzie w krajach ogarniętych wojną, po kataklizmach, bez nadziei na lepsze jutro. A Ty się przejmujesz, że zepsuł Ci się komputer, rzuciła Cię dziewczyna, Twój zespół przegrał ważny mecz, oblałeś egzamin... ? itd."

Tak, w porównaniu do dzieci w Afryce i obłożnie chorych, moje problemy są śmiesznie małe. Nikt nie kwestionuje ich ogromnego nieszczęścia, ich cierpienia, ich beznadziejnego położenia. Ale zmuszać mnie do tego, żebym za każdym razem w obliczu trudnej sytuacji myślał o nich i do nich porównywał swoje trudności, jest brakiem jakiegokolwiek wyczucia, albo po prostu zwykłym draństwem. Bo tak, tamci ludzie cierpią, pewnie o wiele bardziej niż ja kiedykolwiek będę w stanie doświadczyć. Ale to nie znaczy, że moje trudności, moje cierpienie są nic nie warte, że mam o nich nie wspominać, nie mówić, że nie wolno mi narzekać, skarżyć się, że mam żyć jak gdyby nigdy nic i dziękować losowi, że "miałem szczęście" urodzić się w miarę zdrowym, że mieszkam w Polsce, a nie w Somalii...

I pewnie pamiętacie, że kilka tygodni temu, w tekście o kosmosie napisałem, żeby spojrzeć w gwiazdy i uzmysłowić sobie jak śmiesznie małe są nasze codzienne sprawy. Teraz chodzi mi o to, żeby przyjąć właściwą perspektywę. Bo w kosmicznej skali to prawda - jesteśmy pyłkiem, ale to jest nasze malutkie życie i powinniśmy z nim zrobić, to co chcemy, a najlepiej przeżyć je tak, jak najpiękniej potrafimy. Bez porównywania się do dzieci w Afryce i ludzi na wojnie. Owszem, współczując im, pomagając w miarę możliwości, ale żyć własnym życiem. Rzadko to robię, ale użyję tym razem metafory Kościoła, gdzie czasem można usłyszeć słowa, że każdy niesie swój "krzyż". Dla kogoś tym krzyżem jest permanentny głód, dla kogoś innego błahe z pozoru problemy, ale dla niego najważniejsze. I każdy, kto próbuje te sytuacje wartościować, mówiąc: "jego 'krzyż' jest większy/cięższy od Twojego" jest podłym hipokrytą.

Piszę ten tekst z ostrym zapaleniem gardła. Chyba jeszcze nigdy nie miałem tak, że każde wypowiedziane słowo, każdy łyk wody sprawia mi aż taki ból. Wiem, że wielu ludzi dzielnie znosi o wiele większe cierpienie na codzień. Ja nie narzekam, bo rzadko kiedy narzekam, tylko nic mi się nie chce i jestem sfrustrowany, że to akurat teraz, że intensywny okres na studiach, w pracy, inne obowiązki, a we wtorek tak długo oczekiwany koncert Amorphis w Krakowie, który teraz zawisł na bardzo cienkim włosku :/ Ale gdyby ktoś skierował do mnie słowa w stylu: "nie narzekaj, są większe nieszczęścia na świecie", to wepchnąłbym mu te słowa z powrotem do gardła. Choćby to miała być ostatnia rzecz jaką zrobię. I nazwijcie mnie, Drodzy Absolutyści, wrednym hedonistą, nieczułym na ludzką krzywdę egoistą i jak tam jeszcze chcecie. Wasze prawo...

23. października 2009, 14:35 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

3 komentarze:

Lila pisze...

Pocieszanie się nieszczęściem innych jest w gruncie rzeczy okropne - "boli mnie palec, ale nie będę narzekać, bo Jasiu z mieszkania obok nie ma ręki w ogóle" - jakież to szlachetne i miłe dla Jasia:/

Zganianie się za swój dobrobyt itp, bo inni tego nie mają, też nie ma większego sensu - nawet jeśli postanowimy na okrągło jeść tylko i wyłącznie maniok, w celu solidarności z głodującymi dziećmi z Afryki, to im nie pomożemy!

Urodziliśmy się w określonym miejscu i czasie, w takiej a nie innej sytuacji, z określonym bagażem problemów. To jest nasze życie, każdy przeżywa je na swój sposób i to należy uszanować! Zamiast tracić energię na coś, co i tak nie ma sensu, lepiej postarać się pomóc (na miarę swoich możliwości - rzecz jasna).

Natomiast to wszystko co napisałam powyżej nie oznacza, że wszystko dookoła ma nam być obojętne, że nie należy czasami zastanowić się nad losem innych. Takie coś uczy na swój sposób pokory, dystansu i niszczy w nas nasze żałosne kapryszenie.

lelevina pisze...

Absolutnie się z Tobą zgadzam. Również jeśli chodzi o poprzednią notkę. Jeszcze jakieś bęcwały, popisujące się swoją głupotą przez pół godziny można znieść. Ale co zrobić, gdy kierowniczka w pracy uwielbia radio zet i przytupuje do feela? i tak dzień w dzień. i idziesz do pracy i już wiesz, że czeka tam na ciebie gosia andrzejewicz do spółki z patrycją markowską, a ty najchętniej wbiłbyś im obu widelec w gardło. taki z napisem TOOL, na przykład. pozdrawiam i życzę zdrowia :)

Piotrek pisze...

Dziękuję za życzenia zdrowia :) już się czuję dużo lepiej :)