czwartek, 26 listopada 2009

"Paranormal Activity" (recenzja)

Znowu to zrobiłem. A już tyle razy sobie obiecywałem, że to był ostatni raz. I za każdym razem jest tak samo. Nerwowy uśmiech, napięcie mięśni, walka z własnym instynktem samozachowawczym, by nie odwrócić wzroku w kluczowej scenie. Bo o ile krwawe horrory spod znaku "Piły" czy innej "Masakry..." mnie śmieszą, to w przypadku horrorów, nazwijmy je "klimatycznych", jest dokładnie odwrotnie. Tam, gdzie straszy się atmosferą i tajemniczym klimatem niedopowiedzenia, a nie groteskowym stworem wyrywającym ludziom wnętrzności, tam moja wybujała wyobraźnia funduje mi "niezapomniane" minuty seansu. Dobrze, że w sali kinowej nie wolno palić, bo w trakcie takich filmów z pewnością bym rozpoczął ten zgubny nałóg.

Tym razem jednak okazja była wyjątkowa. "Paranormal Activity", choć w USA zadebiutował już w 2007 roku, u nas pojawił się dopiero teraz. Reklamowany jako film "o którym wszyscy mówią", zrealizowany za śmieszne pieniądze, a zarobił ciężkie miliony dolarów, w przeciwieństwie do wielu superprodukcji miał podobno "naprawdę przerazić", a tak w ogóle to do kin trafił pod presją internautów. Kto jak kto, ale internauci znają się na rzeczy, więc nie wypadało przegapić. Pierwszy tydzień projekcji w opolskim multikinie, godziny przedpołudniowe (tańszy bilet!), ale mimo to 8 osób na sali to nie jest frekwencja powalająca. A w sali obok wycieczki szkolne szturmują "Opowieść Wigilijną"...

Powiem to już na początku: "Paranormal Activity" jest straszniejszy, bardziej przerażający niż "REC." Będę się często odwoływać do tego hiszpańskiego dzieła, gdyż "REC." zawiesił - myślę, że nie tylko moim zdaniem - bardzo wysoko poprzeczkę dla horrorów "kręconych" amatorską kamerą. To już jest chyba nowy, osobny nurt w kinematografii (zapoczątkowany oczywiście niesamowitym sukcesem "Blair Witch...") i ciekawe jak długo jeszcze potrwa, zanim ta formuła się wyczerpie.

"Paranormal..." jeszcze się obronił. I to całkiem nieźle. Jest straszniejszy niż "REC." po pierwsze dlatego, że pokazuje wrogość najbezpieczniejszego dotąd miejsca dla człowieka - własnego domu (skrót fabuły: młode małżeństwo słyszy podejrzane hałasy w domu, więc instalują w sypialni kamerę, która przez noc rejestruje to, co dzieje się, gdy śpią). To już nie jest obcy las, nawiedzona kamienica, czy opuszczone kazamaty. To własny dom, własna sypialnia. Poza tym w "REC." tak naprawdę bałem się (ale za to jak!) tylko w końcowej sekwencji filmu, gdy para bohaterów znajduje się sama na strychu zamieszkanym przez "dziewczynkę" z Medeiros. Wcześniej przez cały czas w akcji przewijało się mnóstwo ludzi - strażacy, policjanci, mieszkańcy kamienicy. A obecność wielu osób podświadomie, w pewien sposób jednak redukuje lęk. W "Paranormal..." para bohaterów od początku do końca jest sama (poza nimi w filmie występuje jeszcze tylko przyjaciółka Katie i pan medium, ale oni w sumie pojawiają się na ekranie zaledwie przez kilka minut).

I jeszcze jedna istotna uwaga. O ile "REC." należy do tych uwielbianych przeze mnie "klimatycznych" horrorów, gdzie nie leją się hektolitry krwi i nie biegają wymyślne monstra, to jednak pojawiały się tam i drastyczne sceny i ludzie pozamieniani w zombie-wampiry (o "dziewczynce" nie wspominam, bo to była scena z gatunku tych, których się nie zapomina do końca życia). W tym sensie "Paranormal..." jest jeszcze mniej efekciarski. Właściwie nie ma tu nic, z czego słyną horrory. Żadnej krwi, zero potworów, tortur. Za to gra klimatem jest sprowadzona wręcz do perfekcji. Straszą odgłosy, dźwięki, błyski światła, cienie, kroki, straszy niesamowita atmosfera, ale przede wszystkim straszy nas własna wyobraźnia. Napięcie rośnie do granic wytrzymałości. Szczerze mówiąc przy którejś kolejnej scenie, gdy bohaterowie kładą się do łóżka, zostawiając włączoną kamerę, miałem dość tego filmu; chciałem by ktoś przewinął do przodu, chciałem wyjść z sali, odwrócić głowę. Wiadomo było, że coś się wtedy wydarzy NA PEWNO, nie wiadomo było tylko co. Ale to wcale nie poprawiało sytuacji. Bo wyobraźnia pracowała. I to jak! Zawsze identyczny widok i to cholerne oczekiwanie - co tym razem. A w głowie: setki przerażających scenariuszy...

I też więcej niż w "REC." było scen, w których coś działo się poza planem. Kamera została na stojaku, a bohaterowie znajdowali się w innym pomieszczeniu. Tam dopiero wyobraźnia pracowała! Koronnym przykładem jest ta obłędna scena finałowa. Słynny widok na sypialnię, sekundy lecą, czekasz obgryzając paznokcie i nic się nie dzieje. Ale wiesz, że tak się nie może skończyć, że na pewno się coś wydarzy (i masz rację!). Ciśnienie skoczyło mi wtedy chyba do dwustu; wiem, że niektórzy mogą nerwowo nie wytrzymać tych ostatnich minut.

Oczywiście, można zarzucać takim filmom jak ten, brak logiki, wtórność, powtarzalność niektórych pomysłów, czasami wręcz zwykły banał i żadnej refleksji. Chociaż niektórzy będą się doszukiwać psychologicznej głębi w przeżyciach bohaterów, których bezradność w tej sytuacji powoli doprowadza do załamania i rozpaczy, wręcz szaleństwa. Ale chyba nie o to w tym chodzi. Jeśli zgodzimy się, że horror ma przede wszystkim spowodować to, że widz będzie chodził po ścianach ze strachu, to ten film jest w tym zakresie arcydziełem. I nie tylko dlatego - co będę usilnie podkreślać - że pokazuje, iż można straszyć bez potworów z piłą mechaniczną i bryzgającej krwi.

Tak jak już wspomniałem, "Paranormal Activity" jest moim zdaniem bardziej przerażający niż "REC.". A czy jest lepszy? Mimo, że filmy są podobne, właściwie trudno je porównywać. "REC." był genialny, narobił mnóstwo zamieszania, wywindował horror na bardzo wysoki poziom. "Paranormal..." idzie tą samą drogą, straszy jak diabli, ale takim wydarzeniem jak dzieło Hiszpanów z pewnością nie będzie. Osobiście powiem tylko tyle, że o ile "REC." czy choćby "Blair Witch..." bez problemu mogę obejrzeć sobie kolejny raz, i drugi, i trzeci, tak "Paranormal..." nie bardzo. Ten film ma tak nienormalną, dziwną, schizofreniczną wręcz atmosferę, że - nawet wiedząc już co się w kolejnych scenach dzieje - nie mam ochoty zobaczyć go znowu... I w tym jedynym przypadku to jest jednak komplement dla dzieła.

Zobaczcie ten film - naprawdę warto.

Paranormal Activity
USA, 2007
reż. Oren Peli
wyk. Katie Featherstone, Micah Sloat
ocena: 8/10

26. listopada 2009, 23:30 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

1 komentarz:

lelevina pisze...

zrobiono badania na temat zadziwiającego sukcesu "Obcego, ósmego pasażera Nostromo". okazało się, że ludzie traktowali ten film nie jako SF, ale jako klasyczny horror, a najlepsze było to, że potwora praktycznie nie było widać, co budowało niesamowity nastrój. dla mnie najlepszym horrorem jest (koreański bodajże) "Shuter" ("Migawka"). mogę powiedzieć, że nie-widziałam tego filmu cztery razy, bo za każdym razem większość akcji ukrywałam się za poduszką:)