środa, 11 listopada 2009

Polacy i gęsi

Polacy powinni jeść gęś na Święto Niepodległości - postuluje sobotnio-niedzielna "Rzeczpospolita". Niby że gęś jest specjalnością kuchni polskiej od wieków i mogłaby stać się jej symbolem, a przy okazji zajęłaby miejsce w centrum obchodów narodowej rocznicy. Miejsce podobne do tego, jakie zajmuje indyk w tradycji amerykańskiego Święta Dziękczynienia. 11. listopada: flaga na maszt, gęś na stół - tak, to brzmi dumnie! W celu rozpropagowania tej idei odkurzy się nawet słowa klasyka z Nagłowic: "A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy jeść gęsi i swój język mają".

Ale dzisiaj nie będzie o kuchni. Będzie o symbolach. O symbolach od kuchni. Bo tak jak gęś może stać się symbolem polskiej kuchni, tak 11. listopada jest symbolem polskich dążeń niepodległościowych. Nie tam żadną rocznicą odzyskania niepodległości, jak to się wmawia powszechnie ludności pracującej miast i wsi. 11. listopada 1918 roku Polska nie odzyskała niepodległości. Tego dnia jedynie Rada Regencyjna Królestwa Polskiego przekazała kontrolę nad wojskiem polskim Józefowi Piłsudskiemu. Tylko na chłopski rozum: skoro Rada przekazała komuś kontrolę nad wojskiem, to musiała ją wcześniej mieć. I faktycznie miała ją już od ponad miesiąca. A niepodległość Polski Rada ogłosiła dokładnie 7. października 1918 roku, co uznał dotychczasowy niemiecki dowódca Polskich Sił Zbrojnych - generał Hans von Beseler, ustępując ze stanowiska i wyjeżdżając do ojczyzny. Więc teoretycznie powinniśmy świętować 7. października, a nie 11. listopada. Jednak z perspektywy tego, co chcę napisać, jest to zupełnie nieistotne. 11. listopada jest symbolem. Może dlatego, że tego dnia podpisano rozejm w Compiegne, co stanowiło faktyczny koniec I wojny światowej. A może dlatego, że przeciętnemu obywatelowi, gdy myśli o odzyskaniu niepodległości łatwiej jest się utożsamiać z wąsatym marszałkiem Piłsudskim niż z bezimienną Radą Regencyjną.

Dokładnie rok temu pisałem w tym miejscu o rozmienianiu narodowych symboli na drobne. Dzisiaj należałoby pójść krok dalej i zapytać już nie o to, jak te symbole z powrotem "poskładać do kupy", ale czy w ogóle tych symboli potrzebujemy. Bo faktycznie nie potrzeba dogłębnej wiedzy historycznej, by uzmysłowić sobie, że żaden z tych symboli nie jest tak kryształowo czysty, jak chcielibyśmy go widzieć. Ale nie o to chodzi. Benedict Anderson, znakomity historyk i etnolog, pisał, że naród jest wspólnotą wyobrażoną, czyli taką, w której człowiek nie ma fizycznej możliwości poznać wszystkich jej członków, ale czuje wiążącą go z nimi pewną więź, którą umacnia posiadanie wspólnej historii, kultury, tradycji i właśnie pewnych symboli. Dlatego te symbole, o których pisałem wyżej są tak ważne. Bo jakie narodowe symbole nas dzisiaj łączą? Flaga? No, jak grają "nasi" to owszem. Hymn? Jak znajdziecie na ulicy kogoś, kto zna więcej niż jedną zwrotkę, albo nazwisko autora, to gratulacje. Józef Piłsudski? Socjalista! Lech Wałęsa? Są tacy, co by go najchętniej wysłali na Księżyc. Cud nad Wisłą? Przecież to bujda. Obrona Częstochowy? Bzdura - ksiądz Kordecki dogadał się ze Szwedami. Konstytucja 3.maja? Co to za sukces, jak zaraz potem były rozbiory. I tak dalej... Dziś łączą nas inne symbole. Duże czerwone M - tam można dobrze zjeść. Dwa duże M - tam można kupić kolejny elektroniczny gadżet. Trzy małe odwrócone M - ukochany internet! Ale dokąd tylko na takich symbolach dojedziemy - strach pomyśleć...

Amerykanie są jednym z najbardziej zróżnicowanych i kosmopolitycznych społeczeństw świata, ale w każdy ostatni czwartek listopada indyk na stole musi być obowiązkowo! Może z tą gęsią u nas to jednak nie jest najgorszy pomysł? Od czegoś trzeba zacząć...

11. listopada 2009, 21:52 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

Brak komentarzy: