wtorek, 10 listopada 2009

unforgettable

Ostatnio robię się chyba za bardzo sentymentalny, ale na starość to podobno normalne. A poza tym przesadne przywiązywanie się do ludzi, rzeczy i sytuacji jest moja wadą wrodzoną, jednak tym razem okazja jest wyjątkowa. Wprawdzie twierdzą, że nigdy nie należy mówić "nigdy", ale wydaje się, że wraz z ostatnim transportem kalendarzy do Holandii właśnie dobiegła końca moja kariera przy masowym składaniu tych przedmiotów. Zajęcie to, które miało być tylko na moment, wypełniało mój czas przez długie miesiące. Pierwszy dzień w pracy (chociaż było to ponad 14 miesięcy temu) pamiętam jak dziś. Już w tym pierwszym dniu nauczyłem się nakładania gumek, sznurków, klejenia, pracy na maszynce i pakowania. A potem już mogłem robić wszystko: i cięcie sznurka, i zszywek, i wiązanie. A pomimo tego, że czasami już miałem dość i wstawania o 4.30 rano i monotonności tej roboty wiem, że teraz będzie mi czegoś ogromnie brakowało. Niespotykanej nigdzie indziej specyfiki tej pracy, ale przede wszystkim ludzi, którzy przez ten okres przewinęli się przez "kalendarze".

Każdemu mogę szczerze życzyć takiej szefowej jak Pani Nadzieja i takich współpracowników jakimi byli: Pan Jan, Pani Ela, Pani Jola, Ania, Sandra, Marta, Aneta, Emilka, Majka, Marcin z długimi włosami, Marcin z pierwszej maszynki, Pani Ania, Pani Basia, Pani Jadzia, Pani Gosia z 2008, Pani Gosia z 2009, Tereska, Liliana, Kasia, Romek, Beata, Bastek, Krzysiek, Mateusz, Damian, Sebastian, Krystian, Pani Ania B., Agnieszka z 2008, dziewczyna która siedziała przy naszym drugim stole w październiku 2008 (przepraszam, zapomniałem imienia...) i... i niech będzie - Pani Tereska też ;)

Z Wami nawet te +7 stopni na termometrze w hali nie wyglądały tak strasznie. Notowałem sobie najlepsze cytaty, a niektóre sytuacje zapamiętam na bardzo długo. Mateusz spadający z krzesła, Marcin liczący kalendarze, Pani Ela płacząca ze śmiechu, Pani Jola na maszynce, zabawki przy pierwszym stole, spóźniający się "dyrektor", łupież na przodach, piramidy i kominy, wspomnienia z Prószkowa, za krótkie sznurki, 10:15, jabłka i gruszki, dzień po kumulacji w totolotku, pusta paleta Pani Gosi, liczenie resztek, wizyty z biura... "Lajny", "lodżistiki", "suplaje", "tankersy", "drillingi", "fsopy", "decembery", "january" i "february". Pięćdziesiątki i setki. I koniec pracy, który każdego dnia Pani Nadzieja ogłaszała charakterystycznym i wyczekiwanym przez wszystkich "doooo widzenia!!!"...

6. listopada 2009, 15:08 CET, 50.679 °N, 17.940 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego (z braku czasu wklejam dopiero dziś)

Brak komentarzy: