niedziela, 21 marca 2010

"Donnie Darko" (recenzja)


Tabletki. Leki na inność. Coś, czego nikt inny nie słyszy. Coś, czego nikt inny nie widzi. Percepcja większości jest jedyną słuszną. Wszystko inne to schizofreniczne urojenia, halucynacje. A jeśli byłyby one czymś więcej niż złudzeniami, to czy gorsze przystosowanie do tego świata nie byłoby rozsądną ceną...? Do świata, który jest tak płaski i dwuwymiarowy jak lifeline doktora Cunninghama. W październiku, w tekście "Requiem dla snu", pisałem o teorii równoległych wszechświatów Hugh Everetta. Postawiłem tam dość szaloną hipotezę, że we śnie mamy możliwość zajrzeć w głąb tych alternatywnych wszechświatów. Ale tylko zajrzeć. A gdyby można było w nie wejść? Usiąść na tym drzewie, spojrzeć dokąd prowadzi ścieżka na której jesteśmy, a nawet zawrócić do momentu rozgałęzienia i wybrać inną drogę? Podróże w czasie bez konieczności posiadania DeLoreana z plutonowym napędem. Czy wizyty u psychoanalityka, terapie, hipnozy, psychotropy nie byłyby poświęceniem wartym takiej zdolności? Może taka możliwość faktycznie istnieje? Może cellar door są wejściem, bramą. A ci, których nazywamy chorymi psychicznie, obłąkanymi, odnaleźli ją (albo ona odnalazła ich) i kwestią jest tylko, na ile mają tego świadomość. Zastanawiam się, jak pacjenci psychologów, pensjonariusze szpitali psychiatrycznych odczytaliby ten film. Może dla nich byłby jasny, klarowny i oczywisty. Tak jak dla wszystkich, których nie ogranicza ten ciasny, ludzki strój, oczywista jest odpowiedź na pytanie "Why do you wear that stupid bunny suit?". Albo "Why is the soap bubble round?"...

Od jakiegoś czasu "dojrzewałem" do tego, aby cokolwiek o tym filmie napisać. Ale to dłużej nie ma sensu. Już raczej nie zmądrzeję na tyle, by stworzyć recenzję godną tego dzieła. To chyba jedyny film, którego za diabła nie potrafię rozgryźć. Tylko z pozoru jest bowiem zbiorem absurdów. Silnik samolotowy spadający na pokój Donniego, upiorny Królik, Babcia Śmierć, healer w osobie Patricka Swayze. I syntezatorowa muzyka lat osiemdziesiątych. Ale wszystko w tym filmie ma swoje drugie, a nawet trzecie i czwarte dno. Wszystko jest metaforą. Każdy element scenografii, każdy nieistotny z pozoru detal, każde wypowiedziane słowo. Nigdy nie wiesz, w którym momencie okaże się, że coś rzeczywiście nie było przypadkowe. I z otwartymi szeroko ustami mówisz do siebie: "Cholera, faktycznie...". To jest tak nieprawdopodobny zbiór metafor, odniesień, aluzji, tak dopracowana gra szczegółów, że - o ile się nie jest sawantem - nie ma możliwości, żeby to wszystko ogarnąć. Żeby stworzyć sobie jakiś spójny obraz, jakąś w miarę logiczną całość. I oglądasz drugi raz, trzeci, wciąż odkrywając coś nowego. I wciąż nie odczuwając satysfakcji. Bo za każdym razem, gdy wydaje Ci się, że już prawie wiesz, już zrozumiałeś, jakiś drobiazg, którego wcześniej nie zauważyłeś, rozbija Ci całą koncepcję. I gdy przesuwają się napisy końcowe, ponownie masz to samo uczucie, jak za każdym poprzednim razem.

Ale to wszystko banały. Mimo, że czuję iż ta historia jest mi w pewien sposób bliska, to właściwie jedyne słowa, które mogę napisać o "Donnie Darko" z pełnym przekonaniem, napisał już ktoś w komentarzach na Filmwebie: "Zrobił mi wodę z mózgu".

Ostatni, upragniony seks, ostatnie olśnienie, a potem samotna podróż w stronę końca świata. Bo przecież every living creature on this earth dies alone.


All around me are familiar faces
Worn out places, worn out faces
Bright and early for their daily races
Going nowhere, going nowhere
Their tears are filling up their glasses
No expression, no expression
Hide my head I want to drown my sorrow
No tomorrow, no tomorrow

And I find it kinda funny
I find it kinda sad
The dreams in which I'm dying
Are the best I've ever had
I find it hard to tell you
I find it hard to take
When people run in circles
It's a very very...
... mad world

Donnie Darko
USA, 2001
reż. Richard Kelly
wyk. Jake Gyllenhaal, Jena Malone
ocena: 10/10

21. marca 2010, 11:35 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

1 komentarz:

Bess pisze...

Równoległe światy istnieją - w umysłach ludzi. Każdy ma taki jeden, dwa, albo i więcej. Zazdroszczę tym, którym udało się z nich nie wrócić.