piątek, 5 marca 2010

ten to one

Wciąż wydaje mi się, jakby to było wczoraj. A tymczasem właśnie dziś mija już rok...















Udział w teleturnieju zajmował zawsze wysoką pozycję na mojej bucket list. A dlaczego właśnie "Jeden z dziesięciu"? Może dlatego, że łatwo się zakwalifikować - nie trzeba wysyłać miliardów sms-ów za 3 PLN + VAT, wystarczy pojechać do Warszawy na eliminacje i odpowiedzieć poprawnie na 12 z 15 banalnych pytań. A może dlatego, że formuła tego programu idealnie pasuje do takich dziwnych ludzi jak ja - co to na niczym się dobrze nie znają, ale z każdej dziedziny mają jakąś wiedzę.

Nieistotne dlaczego. Ważne, że cel udało się zrealizować. Zobaczyć to wszystko "od kuchni". Jak funkcjonuje telewizja, jak zorganizowana jest praca przy takim programie. Cokolwiek bym tu nie napisał, jeśli ktoś nie był nigdy w prawdziwej telewizji, to słowa nie oddadzą mu tego, co tam się dzieje. Bo coś takiego jak "magia telewizji" naprawdę istnieje. Tylko częściej jest rozczarowaniem, rzadziej oczarowaniem. Wyobrażamy sobie wcześniej, że nagranie potrwa dzień cały, że studio to jakaś potężna hala, że po korytarzach biegają setki zapracowanych ludzi, że atmosfera jak na planie hollywoodzkiego filmu. Bzdura!

O 12.00 odebrano nas z dworca w Lublinie, o 15.00 już byłem z powrotem na dworcu. Po drodze: podróż do studia telewizyjnym busem, potem wypełnianie setek papierów, rozliczenie kosztów podróży, losowanie stanowisk, make-up i wspólne oglądanie filmu instruktażowego o zawiłościach regulaminowych teleturnieju. W ciasnym pokoju, na sprzęcie starszym niż wszyscy uczestnicy razem wzięci (z kasety VHS puścili ten filmik!). I stres jeszcze większy. Bo okazuje się, że istnieją różne zakulisowe zasady, o których oglądając program w TV nie mamy pojęcia. Budynek telewizji też może rozczarować, jeśli ktoś się spodziewał czegoś na miarę Hollywood. Puste korytarze, cicho jak u myszy pod miotłą, w przeciętnym ZUS-ie jest więcej życia. Tylko czerwony neon "Uwaga nagranie!" nad drzwiami do studia odróżnia te korytarze od stereotypowego urzędu. W sumie przy organizacji pracowały cztery (sic!) osoby (nie licząc obsługi studia: dźwiękowców, oświetleniowców itd.): księgowa, pani od makijażu, facet który pomagał wypełniać papiery, a zaraz potem ubrał kurtkę i powiedział, że spieszy się na pociąg do Warszawy. I jeszcze jeden gość, który sprawował nadzór nad całością. Tego dnia nagrywano chyba cztery odcinki, więc pan Tadeusz Sznuk w przerwach między nimi wychodził do garderoby przebrać się w inny garnitur (żeby telewidzowie mieli wrażenie, że każdy odcinek powstawał innego dnia). Na marginesie - człowiek z ogromną klasą. Zatrzymał się na korytarzu, żeby porozmawiać. Zażartował w swoim stylu: "jak miło widzieć ofiary, które w dodatku przychodzą tu z własnej woli". A już samo studio zaskakuje kompletnie. Nie wpadlibyście na to, że właśnie tak to wygląda. Everything you've thought about television, was a lie.

Ale oczywiście nie pojechałem tam, aby tylko obejrzeć sobie, jak funkcjonuje telewizja. Pojechałem tam wygrać. Nawet nie chodziło o pieniądze, bo 3 000 PLN za wygranie odcinka, to nie jest jakaś powalająca kwota. Bardziej o samoocenę. I po nagraniu byłem wściekły na siebie. Pytania były proste, ale niestety - gdy tam się stoi, ta otoczka telewizyjna oddziałuje na każdy zmysł. I mimo, że nie mam problemów z publicznymi wystąpieniami, i mimo, że program nie idzie "na żywo", to naprawdę - jak włączą kamery, mikrofony, to człowiek zapomina jak się nazywa. Odtąd zupełnie inaczej patrzę na odpowiedzi zawodników, siedząc sobie wygodnie w fotelu przed telewizorem.

Dlatego oczywiście warto było wziąć w tym udział. Jednak z perspektywy czasu nadal jestem z siebie niezadowolony, wiem, że mogłem zrobić coś lepiej. Nie mam zamiaru pocieszać się, że "i tak doszedłeś naprawdę bardzo daleko", "odpadłeś w II rundzie jako przedostatni, to i tak sukces". Nie. Gdy do wzięcia jest cała pula, to się gra o całą pulę. Gdy z egzaminu jest do zdobycia 5,0, to nie wolno się zadowalać 3+. I tak dalej. Niestety, ambicja, perfekcjonizm i to, że straaaasznie nie lubię przegrywać, w warunkach teleturniejowych raczej nie były atutem...

















Ale zdjęcie z Tadeuszem Sznukiem - bezcenne! :D

5. marca 2010, 16:58 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

3 komentarze:

Bess pisze...

Bycie perfekcjonistą jest uciążliwe. Ale i tak daleko zaszedłeś (; Podziwiam Cię, naprawdę.

Piotrek pisze...

Dziękuję :) ale to chyba naprawdę nie jest jakieś szczególne osiągnięcie. Spokojnie mogłabyś dojść do tego samego miejsca, jak nie dalej ;) 80% pytań w I i II rundzie to pytania banalne, kwestią jest tylko opanowanie napięcia i stresu... mi się to niespecjalnie udało

Bess pisze...

Udało się. Ja bym się nawet nie odważyła zgłosić do takiego teleturnieju :P A co dopiero stanąć przed kamerami i odpowiadać.