niedziela, 18 lipca 2010

atomowe wojny bogów

Dziś mijają trzy lata od mojego jedynego close encounter (wprawdzie tylko pierwszego stopnia, ale zawsze). Oczywiście nie będę relacjonować szczegółów tego wydarzenia, ponieważ nie chcę, aby procent osób uważających mnie za w miarę normalną jednostkę spadł do wartości, w której cyfra inna niż zero występuje dopiero na trzecim miejscu po przecinku.

Ale z okazji tej szczególnej rocznicy pozostanę w tematyce kosmicznej. W cyklu "alternatywne teorie rozwoju cywilizacji" ostatnio było o planecie Nibiru i zamieszkujących ją istotach, znanych jako Annunaki. Dzisiaj - ponieważ dzień wyjątkowy - teoria, która w moim prywatnym rankingu zajmuje niekwestionowanie pierwszą pozycję. Może dlatego, że jest to hipoteza tak wywrotowa, że koncepcje Ericha von Daenikena wyglądają przy niej jak niewinne opowiastki dla grzecznych dzieci. A mnie przyciąga wszystko, co rozwala nasz wygodny, ludzki racjonalizm i przewraca do góry nogami dogmatyczne myślenie. Atomowe wojny bogów są tego najlepszym przykładem.

Oś tej koncepcji sprowadza się do twierdzenia, że ponad 20 tysięcy lat temu na Ziemi funkcjonowała cywilizacja znacznie bardziej rozwinięta niż to, co dzisiaj widzimy za oknami. Cywilizacja ta nie tylko działała na powierzchni naszej planety, ale skolonizowała również najbliższe okolice: Księżyc, planetę Mars, księżyce innych planet Układu Słonecznego etc. I pozostawiła po sobie ślady swojej świetności, w postaci przeróżnych obiektów (czy to na Ziemi, czy właśnie na Księżycu bądź Marsie), nad którymi współczesna nauka głowi się, do czego by je zaklasyfikować (m.in. dlatego, że według "oficjalnej" nauki, ludzie w okresie, z którego pochodzą te artefakty nie dysponowali wystarczającą wiedzą i/lub technologią, aby takie budowle wznieść).

Żadna społeczność nie jest jednak zwykle jednolita. Również w tamtej cywilizacji doszło do rozłamu, wykształciły się dwie wrogie względem siebie hmmm... "frakcje" (co było przyczyną sporu można się tylko domyślać, może jakaś forma religii, może po prostu władza). I wreszcie te dwa stronnictwa wypowiedziały sobie wojnę, w którą zaangażowały wszystkie ówczesne zasoby militarne zgromadzone na Ziemi. A ponieważ - przypominam - była to cywilizacja znacznie potężniejsza od naszej, również broń znacząco przewyższała znaną nam broń konwencjonalną. Używano wtedy na masową skalę i głowic jądrowych, i broni laserowej, i psychotronicznej. W efekcie niemal cała Ziemia została - nomen omen - zrównana z ziemią. Podobnie jak jej kosmiczne kolonie. Natomiast istoty ludzkie na całej planecie uwsteczniły się do etapu człowieka pierwotnego, do poziomu zero (jak podobno powiadał Einstein: "Nie wiem, jaka broń będzie użyta w trzeciej wojnie światowej, ale czwarta będzie na maczugi"). I od tej chwili "idzie" już historia, jaką znamy z książek: australopiteki i inne "małpoludy", potem homo sapiens sapiens, dymarki, starożytny Egipt, Grecja, Rzym, Babilon i tak dalej.

Na marginesie - w ramach tej teorii mieści się również kapitalna hipoteza (sformułował ją chyba Robert K. Leśniakiewicz w mojej ufologicznej "biblii", czyli książce "Projekt Tatry"), że Apokalipsa św. Jana tak naprawdę nie opisuje tego, co będzie w bliżej nieokreślonej przyszłości, ale to, co już było - czyli szczegółowo relacjonuje przebieg tego niszczycielskiego starcia sprzed tysięcy lat.

Wracając do konfliktu - jego ostateczne starcia przeżyły tylko roboty, ówczesna ludzkość - jak wspomniałem - wyginęła. Od tego momentu właśnie roboty stały się nowymi "bogami" naszej planety. Miały do dyspozycji resztki tych zasobów (pojazdów, broni), których nie pochłonęła wielka wojna. Wystarczało to im, aby kontrolować rozwijającą się od zera ludzką populację. Można też założyć, że niektóre z obserwowanych wieki temu UFO to były w rzeczywistości nie odwiedziny z innych planet, ale właśnie pojazdy robotów (bo UFO to nie jest "wynalazek" dwudziestowieczny; już średniowieczne kroniki są pełne zapisków o obserwacjach niezidentyfikowanych obiektów latających - oprócz rzecz jasna komet, ludzie widywali jakieś przelatujące belki, beczki itp.).

Najbardziej nowatorskie w tej teorii jest jednak stanowisko, że po Wielkim Konflikcie, na orbitach okołoziemskich pozostało jeszcze trochę niewykorzystanej amunicji, w postaci krążących wokół Ziemi głowic i pocisków z różnymi odmianami broni ABC. A jeśli broń biologiczna, to przeróżne wirusy, priony i inne śmiertelne drobnoustroje. I te głowice sobie przez setki lat krążyły po orbitach, co jakiś czas - na skutek różnych czynników zewnętrznych - spadając na Ziemię. Wówczas uwolnione wskutek uderzenia "paskudztwo", w zależności od rodzaju, powodowało albo gigantyczne epidemie wśród ludzi, albo nie mniejsze epizootie wśród zwierząt. Spójrzcie, jaka niesamowita koincydencja. W Średniowieczu wierzono, że kometa przynosi jakieś nieszczęście, najczęściej pandemoniczną zarazę. Z tym, że ówczesny, słabo wykształcony lud, raczej niezbyt dobrze rozróżniał kometę od asteroidy czy innego obiektu, który pokazał się w stratosferze. Po prostu panowało przekonanie, że jak na nocnym niebie ukaże się coś niezwyczajnego, co ma ogon, świeci i przeraża, to - niezależnie od tego, czy leci szybko czy wolno - należy się spodziewać jakiegoś pomoru. I faktycznie - niemal każda epidemia cholery, dżumy itp. była poprzedzona jakąś powszechną obserwacją "spadającej gwiazdy" albo komety (są odpowiednie źródła!). Dzisiaj powiedzielibyśmy: zabobon - kometa wywołuje zarazę, ha ha. A w istocie jak najbardziej związek istniał: ludzie byli przekonani, że widzą kometę, choć tak naprawdę widzieli spadającą głowicę pozostałą po atomowych wojnach bogów. Głowica się rozbijała i wkrótce wybuchała epidemia, w zależności od tego, jaki rodzaj broni biologicznej był w środku ukryty. Spójne do bólu.

Zresztą również współcześnie przeróżne choroby o ponadprzeciętnej letalności pojawiają się nagle i nieoczekiwanie. AIDS, SARS, BSE, Ebola, gorączka Zachodniego Nilu - wszystko to są choroby wirusowe albo wywoływane przez priony, pojawiły się stosunkowo niedawno i... no właśnie. Jak obalić tezę, że nie są dziedzictwem bogów-astronautów?

A np. słynny "meteoryt" tunguski z początków XX wieku - może to też była po prostu kraksa jednego z pocisków, które gdzieś tam orbitują w przestrzeni kosmicznej? Takich zderzeń z Ziemią obiektów nieznanego pochodzenia odnotowano przecież znacznie więcej (odsyłam do literatury, choćby do przywoływanego wcześniej "Projektu Tatry").

Robert K. Leśniakiewicz napisał o koncepcji atomowych wojen bogów, że jest to hipoteza "karkołomna (delikatnie powiedziane - przyp. mój), ale jednocześnie tłumaczy wszystkie znane nam fenomeny od A do Zet". Dlaczego więc, w sytuacji deficytu teorii, które potrafiłyby zgrabnie wyjaśnić nam pewne niewygodne etapy z historii ludzkości, nie zdobyć się na odrobinę dzikiej kreatywności w generowaniu hipotez? Sherlockowi Holmesowi przypisuje się słynne zdanie, które głosi, że "kiedy odrzucimy wszystkie inne hipotezy, to ta która pozostaje, choćby najbardziej nieprawdopodobna, musi być prawdziwa". Na przykład atomowe wojny bogów...

18. lipca 2010, 19:35 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

P.S. Jeśli kogoś z Was zainteresowała opisana teoria i chciałby ją zgłębić, polecam książkę "Bogowie atomowych wojen" Milosa Jesenskiego.

3 komentarze:

bess pisze...

I nie tylko Apokalipsa św. Jana, ale też Mahabharatha.

Na Ziemi na pewno kiedyś istniała cywilizacja bardziej rozwinięta niż dzisiejsza, świadczą o tym przeróżne budowle, których powstania nikt nie umie wyjaśnić, starożytne pisma, czaszki Egipcjan ze śladami po trepanacji. Tylko, że tą cywilizacją wcale nie musieli być ludzie, równie dobrze mogły to być superinteligentne cienie albo małe, zielone ludziki. Chociaż, jeśli to byli ludzie, to można byłoby wyjaśnić twarz na Marsie.

Teza o broni biologicznej mi nie pasuje, bo dlaczego epidemie wybuchają na terenach o niskim poziomie sanitarnym, wszelkie odmiany gorączki krwotocznej pojawiają się właściwie tylko w Afryce, chociaż w Ameryce Południowej też są odpowiednie dla nich warunki, SARS pochodzi z Chin, a z AIDS to już osobny problem, bo nie wywołał klasycznej epidemii i myślę, że pochodzi raczej z wojskowego eksperymentu. A na połączenie spadania komet z wybuchami epidemii mam inne wyjaśnienie - komety, uderzając w glebę, mogą dzięki swojej temperaturze powodować rozpad kapsydu wirusa lub błony bakterii, dzięki czemu kilka gatunków bakterii lub wirusów może wymienić się DNA lub RNA i stworzyć zupełnie nowy gatunek. Tak dzieję się też przy uderzeniu pioruna, w USA są nawet zespoły naukowców, którzy pobierają próbki gleby z miejsc, w które uderzył piorun i badają je na obecność nowych drobnoustrojów.

B. Silver pisze...

Babilonia była przed Egiptem, Grecją i Rzymem... :) A tak poza tym, uważam, że to bardzo ciekawa teza, nawet jeśli nie ma na nią żadnego dowodu i nigdy nie będzie. W końcu ludzki umysł powinien się rozwijać właśnie przez zadawanie niewygodnych ciasnemu światopoglądowi pytań. Tak swoją drogą, ja po cichutku zawsze gdzieś tam w głębi wierzyłam, że może my już kiedyś byliśmy na Marsie, ale pomijając wszelkie mityczne założenia, jak choćby te o prawdopodobnym istnieniu Atlantydy etc, byłoby niewyobrażalnym szaleństwem, głupotą zakładać, że w takim roju gwiazd, galaktyk, etc, nie ma oprócz nas nikogo więcej. Ja wierzę, być może wiarą naiwną, że przeznaczeniem człowieka jest dotrzeć bardzo daleko, o ile sami pierwej nie wysadzimy siebie w powietrze lub nie damy pewnym wielbłądolubom zapanować nad naszą kulturą ;)

Ciekawy post, czytało się świetnie. Pożyjemy - zobaczymy, a z cytstem Einsteina zgadzam się w całej supełkowatości :) Pozdrawiam serdecznie :)

Piotrek pisze...

Nie do końca tak było - Królestwo Babilonii powstało (wg różnych źródeł) pomiędzy 2000 a 1800 r. p.n.e. Tymczasem cywilizacja starożytnego Egiptu istniała już wówczas od setek lat. Ot, choćby Cheops panował ok. 2500 r. p.n.e.

Ale mniejsza o daty ;) Nie miałem zamiaru w tym fragmencie tekstu porządkować cywilizacji chronologicznie, tylko wyliczyć te podstawowe fakty historyczne, o których uczy się już w szkole podstawowej.

Ja nie wierzę, że w tym roju gwiazd i galaktyk istnieje jakieś życie - ja jestem tego niemal pewny :) Chociaż - istotnie - twardych dowodów na to nie ma. I może faktycznie za ileś tysięcy lat dotrzemy do odległych gwiazd, chociaż - według Daenikena - byłby to raczej powrót do nich, bo jego zdaniem życie ziemskie właśnie stamtąd przybyło...