wtorek, 27 lipca 2010

Amorphis - "Forging The Land..." [DVD] (recenzja)

Już nigdy nie kupię niczego w pewnym bardzo znanym sklepie internetowym, który nazywa się tak samo jak słynny czarodziej, spopularyzowany przez legendy o Królu Arturze. Paczkę otrzymałem, owszem, w terminie, ale nie mogę się niestety cieszyć tak piękną okładką, jak ta po lewej stronie. Widnieje na niej bowiem ohydny, zielony nadruk, wielkości 3x3 cm (z napisem: "Ab 12 freigegeben" - to chyba coś w rodzaju parental guidance; ciekawe, że w Polsce nie ma takich ograniczeń wiekowych). Nie muszę dodawać, że fotka produktu na stronie sklepu przedstawia okładkę bez nadruku. Cóż, dopóki nasz kraj będzie funkcjonował na rubieżach przemysłu muzycznego, dopóty będziemy zdani na takie "niespodzianki", gdyż sklepy zmuszone są ściągać towar od dostawców z zagranicy, bo w Polsce utrzymywać hurtowni się po prostu nie opłaca.

Z naklejek (tych na szczęście usuwalnych), którymi oblepione było opakowanie, dowiedziałem się również, że Amorphis drugi rok z rzędu zaszczyci swoją obecnością kraj nad Wisłą. Po ubiegłorocznym występie w Krakowie, na którym miałem przyjemność być obecnym, tym razem Finowie zagrają w Warszawie, 17. listopada. Hmm, Amorphis nie ma jeszcze zakontraktowanych supportów na jesienną trasę, ale jeśli ponownie towarzyszyć im będzie Before The Dawn, to może zrobię sobie spóźniony prezent urodzinowy i pojadę do stolicy właśnie dla ekipy Tuomasa Saukkonena, a nie na "danie główne".

Zostawiając temat promocyjny - najistotniejsza jest zawartość, a nie opakowanie, a w środku mamy pierwsze DVD w 20-letniej karierze Amorphis, i to od razu w ilości dwóch płyt. Pierwsza zawiera zapis koncertu w fińskim Oulu, kończącego ubiegłoroczną trasę. Co interesujące, podczas całej trasy, a więc i w Krakowie, i w Budapeszcie, i w Oulu, koncert składał się z tych samych kawałków i nawet w identycznej kolejności (z jedną różnicą - w Krakowie zabrakło "Divinity", ja to jednak mam pecha...). Odnośnie doboru elementów setlisty, jak również samego wykonania, rozpisałem się już w październiku, opowiadając o wrażeniach z krakowskiego koncertu, dlatego zainteresowanych odsyłam do tego tekstu. Koncert w Krakowie oraz nagranie, które mamy na DVD nr 1 niewiele się bowiem różniły. Poza obecnością wspomnianego "Divinity", którego odświeżona wersja nawet mi się spodobała. Znacznie lepiej niż w klubie "Loch Ness" słychać na DVD klawisze. A to duży plus, bo dzięki nim starsze kawałki, głównie te z "Tales From The Thousand Lakes" znacznie zyskały na jakości. Do dziś przechodzą mnie ciarki, gdy słyszę klawisze Kaspra Martensona z "Tales...". Tego człowieka w zespole wprawdzie już nie ma, ale pewnego ducha udało się wskrzesić. Chociaż i tak najbardziej porwał mnie beztroski mix kawałków z "Elegy", z weselną melodyjką z "Cares" w środku (jest do obejrzenia tutaj, jeśli jeszcze nie usunęli).

DVD nr 2 to - oprócz dokumentacji historii zespołu (teledyski, zdjęcia, wywiady) - drugi koncert na żywo. Tym razem ze słynnego niemieckiego festiwalu "Summer Breeze". I tu zaskoczenie ogromne. Ten występ wypadł znacznie lepiej niż koncert w Oulu. Tam wszystko było dopięte na ostatni guzik, dopracowane w każdym calu, kolejność utworów, nawet ciuchy muzycy mieli identyczne podczas całej trasy. A na "Summer Breeze" wygląda to o wiele bardziej spontanicznie, tak jakby Finowie odpoczywali tam na wakacjach i przyszli na koncert prosto z jakiejś knajpki na plaży. Perkusista Jan z włosami na żel, niezbyt starannie ogolony Tomi K., oraz wokalista Tomi J. z wąsikami a'la David Suchet w roli Herculesa Poirot. Brakowało tylko, żeby Esa wystąpił w hawajskiej koszuli ;) Generalnie, o wiele lepiej słuchało i oglądało mi się ten drugi koncert, więcej w nim było luzu, świeżości.

Podsumowując, DVD muszę ocenić pozytywnie. Barwnie zilustrowana jest cała historia zespołu. Produkcja jest perfekcyjna, nie ma się do czego przyczepić pod żadnym względem. Mamy dwa długie koncerty, z których chociaż pierwszy razi mnie trochę powtarzalnością, to drugi w pełni rekompensuje te niedostatki. A mankamenty? Na pewno brak angielskich napisów dla zapowiedzi, które podczas koncertu w Oulu Tomi J. wygłaszał - z oczywistych względów - po fińsku. Angielskie napisy to w tego typu wydawnictwach współcześnie już standard, a widz spoza Kraju Tysiąca Jezior chciałby z pewnością rozumieć więcej niż jedynie "Kiitos" ("Thank You").

Chociaż największy mankament jeśli chodzi o tą kapelę tkwi w mojej głowie. Dla mnie bowiem Amorphis = Pasi Koskinen i odkąd odszedł on z zespołu, na koncertach kawałki z "jego czasów" już nie brzmią tak samo. Nie mam nic przeciwko Tomiemu J., to dobry wokal (chociaż jego angielski jest koszmarny), ma świetny kontakt z publicznością, ale... no właśnie. Tomi ma znacznie mocniejszy głos niż Pasi, więc w refrenie mojego ukochanego "Alone" powinien zrobić z widzów miazgę, a jest wręcz przeciwnie - słucha się tego tak, jakby się przeżuwało odgrzewany cztery razy kotlet. A gdy włączę albumowe nagranie "Alone", to wykonanie Pasiego wciąż sprawia, że na chwilę przestaję oddychać...

Amorphis - "Forging The Land Of Thousand Lakes" (2 DVD)
2010, Warner Music Poland
ocena: 7/10

27. lipca 2010, 00:24 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

Brak komentarzy: