sobota, 10 lipca 2010

hot in here

Nie znoszę upałów. Oczywiście, lubię jak świeci słońce i jest mniej więcej + 23-25 stopni C. Ale gdy słupek rtęci dochodzi do +33, brakuje mi energii, jestem ospały i zmęczony. Dni są ciężkie i duszne, ale noce to już prawdziwy koszmar. Śpię w samych bokserkach, pod najcieńszą kołdrą i przy otwartym oknie, a i tak nie wysypiam się, budzę się w nocy wielokrotnie... I gdy następnego dnia, w TV pani "pogodynka" z przyklejonym do twarzy uśmiechem sztucznym jak nos Michaela Jacksona entuzjastycznie oznajmia, że "czeka nas jeszcze tydzień wymarzonej, wakacyjnej aury", to mam ochotę jej... Zresztą nieistotne, bo jeszcze mnie zamkną za planowanie wyjątkowo perwersyjnego morderstwa. Natomiast powiem coś, za co większość przypadkowego społeczeństwa będzie mnie pewnie chciała ukamienować. Zdecydowanie bardziej wolałbym, żeby był mróz -25 stopni niż skwar +35! No, czekam, who'll throw the first rock?

W takich dniach jak dzisiaj, jestem też stuprocentowym zaprzeczeniem lejącej się z TV propagandy, że każdy normalny człowiek spędza czas nad jakimkolwiek akwenem. Otóż ja wolę tropikalne temperatury przeczekać w cieniu (obowiązkowo!), z chłodnym piwkiem (niekoniecznie) i dobrą książką lub opiniotwórczą prasą (jak najbardziej), względnie z kolejnym odcinkiem któregoś z ulubionych seriali. Tzw. opalanie jest dla mnie wynalazkiem przedziwnym - z własnej woli pchać się na ten żar? (Btw. ciekawe, co na to powiedzieliby aktywiści Ku-Klux-Klanu? - biały człowiek się dobrowolnie upodabnia do czarnoskórego; pewnie się w kotłach piekielnych przewracają ze zgrozy). A jak będę chciał popływać, to pójdę na pływalnię, chociaż ostatnio mam coraz mniej motywacji, żeby zebrać się na godzinę 7.00 rano, gdy jest tańszy wstęp dla studentów. Ale tam przynajmniej mam pewność, że nikt na mnie nie spadnie z materaca, kretyn na skuterze wodnym nie będzie popisywał się przed dziewczynami, a dzieciaki nie będą uszlachetniać składu wody swoim mocznikiem.

Meteorolodzy są jednak bezlitośni w swoich zapowiedziach, a - jak podobno mawiał Celsjusz - "życie jest piękne do pewnego stopnia" ;) W każdym razie dalszy ciąg narzekania i festiwal malkontenctwa na temat miłościwie panującego nam lata odbędzie się już prywatnie. A tutaj postaram się napisać w tygodniu coś mądrzejszego. Jeśli mi się komórki glejowe w mózgu nie roztopią...

10. lipca 2010, 13:41 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

1 komentarz:

bess pisze...

A ja nawet nie mogę wyjść z domu na więcej niż 10 minut, bo od słońca mam migrenę.
Najbardziej lubię jak jest -1 stopień, śnieg i nie ma wiatru :)