niedziela, 10 października 2010

o jeden most za daleko

Dziś w Polsce obchodzony jest tzw. Dzień Papieski. Dla niezorientowanych - nie oznacza to, że należy masowo spożywać kremówki (tak, jak w "tłusty czwartek" konsumuje się pączki). Przed kościołami zbierane są za to pieniądze na całkiem szczytny cel, ale przy okazji przez media (i wiele kościołów) przetacza się fala wspomnień o Janie Pawle II. A wspomnienia te niestety bardzo często przypominają laurkę obficie inkrustowaną złotem, lukrem i patosem.

Istotnie, był to człowiek nieprzeciętny, niezwykły pod wieloma względami. Więc dlaczego "niestety"? Ano dlatego, że równocześnie z tymi napompowanymi wspomnieniami podkreśla się, że ten człowiek jest wzorem do naśladowania, a każdy chrześcijanin (i nie tylko) powinien starać się kroczyć jego drogą. Dlatego - paradoksalnie - to źle, że polskiego papieża opisuje się jako niedoścignione wcielenie zalet i cnót wszelakich.

Spójrzcie bowiem na wzorzec, według którego jest dziś Jan Paweł II opisywany. Modlił się przez długie godziny każdego dnia, kochał dzieci, kochał starszych, chorych i niepełnosprawnych, niezłomnie stał na straży nawet najsurowszych nakazów religijnych, podziwiał góry, po maturze poszedł na kremówki, a nie się schlać, z godnością przyjmował cierpienie, wpływał na bieg historii, znał 46 języków, jeździł na nartach, czynił cuda... I co się stanie, gdy teraz postawimy tak doszlifowany wzór jakiemuś przeciętnemu panu Zdzichowi Kowalskiemu. Panu Zdzichowi, któremu gmach kościoła jest jakoś nie bardzo po drodze, bachory go denerwują, starsi i niepełnosprawni przeszkadzają, w jakimkolwiek postanowieniu nie wytrwał dłużej niż Michał Wiśniewski w związku małżeńskim, nie potrafi zrozumieć po jaką cholerę ludzie się męczą i włażą na te góry, do świętowania wódeczką okazję znajduje nawet kilka razy w tygodniu, w młodości miał w łóżku więcej dziewczyn niż gwiazda rocka, z języków obcych to najwyżej kilka słów po rusku, byle grypa sprawia, że jest wściekły jak osa, a jedynym cudem, jakiego dokonał jest fakt, że od lat jakoś utrzymuje rodzinę za najniższą krajową. Zatem gdy takiemu panu Zdzichowi postawimy Jana Pawła II za wzór do naśladowania, to nawet jeżeli on ma ochotę coś zmienić w swoim życiu, coś poprawić, to świadomość tego ogromnego dystansu jaki go od papieża dzieli, spadnie mu z hukiem na głowę, zniszczy cały jego zapał, zgasi tą iskierkę pragnienia bycia lepszym. Skończy się na klasycznym "Nie, ja nie dam rady, to za trudne, to niemożliwe". Bo to mniej więcej tak, jak gdyby kursantowi na prawo jazdy na pierwszej lekcji postawić jako wzór Michaela Schumachera.

Cele, jakie wyznaczamy sobie i innym, powinny być skrojone tak, żeby wydawały się możliwe do osiągnięcia w skończonym okresie czasu. Dlatego znacznie lepiej byłoby, gdyby Jana Pawła II nie lukrowano bez opamiętania, ale szukano w jego postaci punktów stycznych z szarym człowiekiem. Gdyby pokazywano też jego słabości (bo z pewnością nie był od nich wolny), kryzysy, upadki. I podkreślano, że mimo to potrafił przezwyciężyć przeszkody, szanować świat i każdego człowieka i osiągnąć tak wiele. Ale nie - usilnie przekształcamy postać papieża w złotego cielca, moralnego supermana, świętość bez skazy. Dlaczego tak się dzieje? Wiem, że to zabrzmi brutalnie, ale może dlatego, iż dla wielu rodaków Karola Wojtyły już nawet sama myśl o zmianie swojego życia, o podjęciu trudności popracowania nad sobą, jest zbyt wielkim wyzwaniem. A tak wyniesie się papieża na ołtarze, będzie się go okadzać, modlić się do niego, przypisywać mu wszelkie atrybuty doskonałości i może dzięki temu się jakąś łaskę w niebiosach wyprosi. A nawet jeśli nie, to przynajmniej samoocena pozostanie na niezłym poziomie.

W kościołach wierni modlą się dziś, "abyśmy potrafili naśladować cnoty Jana Pawła II". Ale jak to robić, jak z każdym kolejnym rokiem eksportujemy (my - Polacy) przykład Karola Wojtyły coraz dalej od rzeczywistości (niedługo okaże się, że nie tylko uzdrawiał na odległość, ale też potrafił lewitować i chodzić po wodzie). Jednym z kilkunastu tytułów papieży jest Pontifex Maximus (Wielki Budowniczy Mostów). Niestety, uporem z jakim próbujemy uczynić z Jana Pawła II nadczłowieka, wszystkie mosty, które on przez dziesięciolecia zbudował, konsekwentnie wysadzamy w powietrze.

10. października 2010, 13:00 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

1 komentarz:

Bess pisze...

Ale czy w ogóle komuś dzisiaj przejdzie przez myśl, że mógłby coś zmienić w swoim życiu? Będą wychwalać papieża, jaki to on był dobry, mądry, jakich to cudów dokonywał, ale będą to mówić tylko po to, żeby zamanifestować swój patriotyzm i religijność, które jutro w większości przypadków gdzieś znikną. A żeby pomyśleć poważnie o jakichś zmianach w sobie, potrzeba raczej porządnego kopa od życia, a nie papieża w telewizji.