piątek, 1 października 2010

przygody lisa Witalisa

Siatkarze - miast z Mistrzostw Świata przywieźć medal koloru dowolnego, ale nie innego niż złoty - wracają z włoskiego turnieju do domu błyskawicznie. Jeszcze długo z wielu gardeł słyszane będą zapewne głosy oburzenia na okropny system rozgrywek, który - po pierwsze - już w drugiej rundzie wrzucił nas do grupy z Brazylią i Bułgarią, a po drugie sprzyjał kombinowaniu i cwaniactwu.

Istotnie - system, który Włosi ułożyli "pod siebie" był (a raczej jest, bo Mistrzostwa nadal trwają) wyjątkowo idiotyczny i jak rzadko dotąd umożliwiał "wybieranie" sobie rywali w kolejnych rundach. Ale system był znany już od miesięcy i - co ważniejsze - jednakowy dla wszystkich. Opłacało się kombinować? To trzeba było kombinować. Serbowie wyszli na mecz z nami, żeby przegrać (bo skutkowało to łatwiejszym rywalem w kolejnej rundzie)? To trzeba było im tym samym odpłacić. A to oszczędzić paru kluczowych graczy, uderzyć kilka razy po autach, "niechcący" raz czy dwa nadepnąć na linię... Wiem, że to nienormalne, żeby jechać na ważne zawody i nie dążyć za wszelką cenę do zwycięstwa. Ale próba ustawienia sobie drabinki, aby była jak najłatwiejsza, wcale nie musi być nagannym moralnie kunktatorstwem, ale przejawem trzeźwości i zdrowego rozsądku. Taki mamy system, to robimy wszystko, żeby jak najlepiej dla nas wykorzystać zastane warunki. Historia zapamięta medalistów, a nie fakt, że ktoś próbował grać czysto i fair, ale przegrał przez niedociągnięcia systemu. Zresztą - nie oszukujmy się - kombinują w sporcie niemal wszyscy i zwykle jest tak, że ci, którzy decydują się trochę pomóc szczęściu, na końcu wygrywają to, co najważniejsze. Tak już niestety jest - nie twierdzę, że to dobrze! - ale próba zmiany tego stanu rzeczy, to jak zawracanie Wisły kijem. Sielski obrazek, gdzie los nagradza tych grających moralnie, nadaje się jedynie do mega-kiczowatego amerykańskiego filmu sportowego. Na pewno to znacie: główny bohater, wcielenie zalet i cnót wszelakich, jest do bólu uczciwy. Za rywali ma odrażające typy, które w dodatku kombinują ile wlezie. I wygrywają, aż w ostatnich sekundach, przy dźwiękach patetycznej muzyki, nasz bohater wykonuje jakąś heroiczną, spektakularną akcję, która zapewnia mu zwycięstwo, a telewidzów przyprawia o łzy wzruszenia. W prawdziwym życiu, które - jak wiemy od czasu jednego z hitów Lady Pank - jest brutalne, za pozbawiony głowy heroizm i kryształową uczciwość zaszczytów i nagród nie przyznają. Niezależnie od tego, czy chodzi o Powstanie Warszawskie, czy Mistrzostwa Świata w siatkówce.

Bo właśnie - w tym, co zaprezentowali nasi siatkarze, było wiele z tej obrzydliwej polskiej mentalności. Mentalności, która w historii i lingwistyce przejawia się na setki sposobów. Machanie szabelką, latanie na drzwiach od stodoły, rzucanie się z bronią białą na czołgi, pozbawione perspektyw na zwycięstwo stawianie się wielokrotnie liczniejszemu przeciwnikowi, wszelkie heroiczne (czytaj: przegrane) czyny powstańcze, propagowany w mediach i przez pewne środowiska martyrologiczny wizerunek Polski jako "Chrystusa narodów" etc. Tak samo było na tych mistrzostwach, które właśnie dla przeciętnego polskiego kibica się zakończyły. Napinanie się, że będziemy ponad manipulowaniem wynikami, że nikogo się nie boimy, że jak wygramy wszystkie mecze, to żaden okropny system rozgrywek nam niestraszny. Jeśli w ogóle można tak rozgłaszać, to jedynie wówczas, gdy ma się znakomity zespół i ogromną pewność siebie. Zatem zamiast w pierwszej rundzie roznieść wszystkich rywali i z pieca na łeb skoczyć do grupy z dwiema bodaj najlepszymi drużynami świata, trzeba się było zastanowić, pomyśleć, jak sobie życie ułatwić, skoro można. Gdyby siatkarze przywieźli medal, nikt z kibiców by o tym "pomaganiu szczęściu" nie pamiętał. A tak przez lata wspominać będziemy to spektakularne samobójstwo (podczas gdy Serbowie, którzy się nam podłożyli w "meczu o złote majtki", pewnie znajdą się w półfinale). Czym ono się różni od tego lekkomyślnego heroizmu powstańców warszawskich czy styczniowych...?

Owszem, uczciwość i moralna doskonałość to cechy piękne i w życiu niewątpliwie jedne z najważniejszych. Ale właśnie w takich sytuacjach - gdy nie towarzyszy im zdrowy rozsądek i trzeźwość myślenia - najłatwiej te ideały ośmieszyć.

Zresztą nawet w buntowaniu się przeciwko temu kretyńskiemu systemowi nie jesteśmy specjalnie kreatywni. Była kiedyś anegdotka o tym, jak leśne zwierzęta zbuntowały się przeciwko myśliwym. Postanowiły zrobić im na złość - zebrały się wszystkie razem na polanie i... zdechły. W polskiej wersji, zwierzątka te wszystkie naraz opadłyby jednego - przypuszczalnie tego najbardziej wątłego - myśliwego i zrobiłyby mu z dupy jesień średniowiecza. W międzyczasie pozostali myśliwi okrążyliby je i powystrzelali do nogi.

1. października 2010, 18:27 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

Brak komentarzy: