piątek, 10 kwietnia 2009

inna historia

Fakt, że On istniał jest niepodważalny. Bo był postacią historyczną. Żył na terenach dzisiejszego Izraela i umarł w pierwszej połowie I wieku n.e.

W tym momencie kończy się kwestia wiedzy. Co było potem, to już jest kwestia wiary. Dla każdego z nas zaczyna się inna historia, każda tak samo prawdopodobna. Każda mogła się wydarzyć i żadna nie musiała. Chrześcijanie mniej lub bardziej gorąco wierzą, że On zmartwychwstał. Ateiści przekonują, że nic takiego miejsca mieć nie mogło. Jedni teraz przeżywają ważny czas, inni (nie uznający kalendarza gregoriańskiego) przeżywać będą go za kilkanaście dni, niektórzy ostentacyjnie zachowują się, jakby to był zwykły dzień, a niektórzy zamiast historii Chrystusa obejrzą sobie "Żywot Briana". Każdy na tych samych prawach, im prawdziwiej - tym lepiej.

Jednak co tak naprawdę zdarzyło się tam, niecałe dwa tysiące lat temu, pozostanie na zawsze tajemnicą. On mógł zmartwychwstać, natchnąć swoich uczniów, umocnić ich tak bardzo, że mieli siłę - wbrew przeciwnościom - założyć nową religię, która w błyskawicznym tempie podbiła Europę. Ale mógł umrzeć tak jak wszyscy, a tylko pamięć o Nim wzmacniała rodzące się chrześcijaństwo. A mogło być też tak, jak twierdzą orędownicy różnych spiskowych teorii: ciało wykradziono, uciekł do innego kraju, przekupił kogoś, wcale nie wisiał na krzyżu, był kosmitą, nigdy nie istniał... Niech każdy wierzy w to, w co chce. Ale niech wierzy.

Ale my nie chcemy wierzyć. My chcemy wiedzieć. Wiedzieć wszystko. O Nim, o tamtych wydarzeniach. Zajrzyjcie do gazet przedświątecznych, włączcie telewizory, portale internetowe. Co tam mamy? Jak wyglądał Jezus, a jak Piłat, co Apostołowie jedli podczas ostatniej wieczerzy, kto siedział koło kogo przy stole, ile kilometrów szło się z krzyżem, po jakiej kostce, ile ważył ten krzyż, jaka była wówczas pogoda, co jest dziś tam, gdzie była Golgota etc. To już nawet nie chodzi o to, że odsuwa to uwagę ludzi od tego, co istotniejsze w tych wydarzeniach. Bardziej o to, że obdziera się te wydarzenia z resztek tajemnicy, niedopowiedzenia. Ja nie chcę wiedzieć, jakie wino pił Jezus w Wieczerniku, ile płaczących kobiet spotkał po drodze, albo ile wzrostu miał święty Piotr. Chcę, aby ta historia pozostała dla mnie taką, jaką była, gdy poznawałem ją po raz pierwszy. Z mgiełką tajemnicy, z mnóstwem niewiadomych, z ogromną przestrzenią dla wiary i własnej wyobraźni.

Ale ludzie chcą wiedzieć. Budować spójny obraz z tych strzępków informacji. Przekonywać siebie, że było tak, jak im powiedzą. Dlatego powstają takie artykuły, dlatego wysoką oglądalność mają filmy, takie jak słynny całkiem niedawno "Zaginiony grób Jezusa" Jamesa Camerona i Simchy Jacobovici. NB. znakomity film dokumentalny. Opisuje badania archeologiczne, w wyniku których odkryto stare ossuaria (kamienne urny), a w nich - jak można przyjąć z dużym prawdopodobieństwem - znajdują się doczesne szczątki Jezusa z Nazaretu i Jego rodziny. Film zrobiony bardzo rzetelnie i z dużą dbałością o szczegóły. Ale medialny szum wokół niego przekonywał, że oto mamy do czynienia z dziełem, które wstrząśnie podstawami największej religii świata. Jak niedługo wcześniej "Kod Leonarda da Vinci". Miód na serce ateistów i racjonalistów. Tylko co z tego? Znaleziono grób Jezusa? Świetnie! To już mamy pewność, że ten w którego wierzymy - istniał naprawdę. Zmarł? Zmarł. Przecież w to też wierzymy. A nawet Biblia powiada, że po śmierci powrócił nie w takim ciele, w jakim żył, ale w "przemienionym". Jak duch przechodził przez ściany, znikał i pojawiał się nagle. Że miał żonę? Co w tym złego? Miał dzieci? Może i miał, co w związku z tym? Przecież Kościół naucza, że rodzina jest największą wartością, więc to nawet dobrze. Żaden z faktów przedstawionych w tym filmie nie kłóci się z podstawami chrześcijańskiej religii i wiary. Przynajmniej mojej wiary.

A to tylko jedna z możliwych wersji tamtej historii. Dlatego pozwólmy ludziom wierzyć w to, w co chcą. Nie oświecajmy ich nagle, niczym deus ex machina, jedynie słusznym rozwiązaniem, jedyną poprawną wersją historii, bazującą też tylko na domysłach. Bo tej prawdziwej wersji nie poznamy pewnie nigdy. I dobrze. Już po raz drugi zacytuję na tym blogu "Byka" - znakomitego felietonistę "Nieznanego Świata" - który napisał kiedyś: "Jeśli na bazie naukowej wytłumaczymy już wszystko - co nam zostanie? Do kogo będziemy się modlić, kogo przywoływać na pomoc?"...

Może On tego właśnie chciał. Aby Jego nauka, Jego idea na zawsze pozostała kwestią wiary, a nie wiedzy. Wiedzę po prostu przyjmujemy do wiadomości, wiara wymaga od nas czegoś więcej. Refleksji, czynów, przykładów, odwagi? Może na to Jego idee zasługują? Nie wiem. Spróbujcie na to pytanie odpowiedzieć sami.

Ja wierzę, że tam, po drugiej stronie, coś jednak jest...

... i On nam to udowodnił, był pierwszym, który pokazał, że warto w tamtą stronę iść...

10. kwietnia 2009, 22:06 DST, 50.679 °N, 17.940 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

1 komentarz:

Lila Lis pisze...

W tym artykule poukładałeś w całość moje chaotyczne myśli na dany temat;) Uważam dokładnie tak samo ale lepiej bym tego nie ujęła.
"Wiedzę po prostu przyjmujemy do wiadomości, wiara wymaga od nas czegoś więcej." Piękne słowa. Amen! i niech nikt mnie nigdy więcej nie pyta-skąd się wziął Bóg.