środa, 5 sierpnia 2009

w drodze

Sierpień to w naszym kraju czas pielgrzymek. Fenomen na skalę światową. Przez pewnie połowę miast i wsi przejdą w najbliższym czasie orszaki niezwykłe. Kolorowo ubrani ludzie, wśród nich księża (oni ubrani raczej monokolorowo), w najróżniejszych nakryciach głowy, z plecakami, z wózkami, z chustami, z transparentami, z instrumentami muzycznymi i przede wszystkim z uśmiechem na ustach, pozdrawiający mijanych mieszkańców.

O pielgrzymkach napisano już wszystko. I w każdym napisanym o nich zdaniu jest napewno trochę prawdy. Tej negatywnej też. I w tym, że brudzą, hałasują. I w tym, że to sztuczne, bo wszystko się robi na akord (co kiedy śpiewamy, kiedy modlitwa, kiedy koronka, kiedy chwila ciszy). I w tym, że to hipokryzja (bo Panu Bogu świeczkę, a diabłu itd., bo seks pod namiotami). I w tym, że to pójście na łatwiznę (bo bagaże wiezie ciężarówka, a kiedyś to się nosiło cały "dobytek" na plecach). I w tym, że to tani sposób na wakacje (bo jeść dadzą po drodze dobrzy ludzie) ...

Jednak trzeba być naprawdę bardzo zaślepionym, żeby nie odnaleźć w sobie chociaż nutki podziwu dla współczesnych pielgrzymów. Dla ludzi, którzy z własnej przecież woli przemierzają przez kilkanaście dni po około 30 kilometrów dziennie. W piekącym słońcu, albo w ulewnym deszczu. Ze świadomością, że wieczorem mogą nie mieć gdzie się umyć, albo wysuszyć (księża nie mają takich rozterek - śpią zwykle na plebaniach). Że czeka ich kolejna noc w wilgotnym namiocie, a potem pobudka o 4.30, gdy na zewnątrz jest zimno, jakby to był marzec, a nie środek sierpnia. A jednak mimo to idą. Starsi i młodsi. Nieważne, w jakim celu, z jakiego powodu. Czy niosą jakąś intencję, czy z czegoś zrezygnowali. Czy ten kilkunastodniowy czas jest dla nich istotnym wyrzeczeniem, czy hedonistyczną wręcz przyjemnością (bo przecież gusta są różne, sposoby spędzania wolnego czasu również). Naprawdę nieważne. Cokolwiek by o nich nie napisano, zawsze będę mieć dla nich należną im odrobinę szacunku. Należną im niezależnie od własnego ustosunkowania się do wiary i praktyk religijnych.

Ja byłem na pielgrzymce. Raz. Rok temu. I tylko dzięki temu czuję się uprawniony do napisania tego tekstu. Więcej, odważę się powiedzieć wręcz, że ktoś, kto nigdy w pielgrzymce nie uczestniczył, nie powinien w tym temacie w ogóle zabierać głosu (chociaż dla niektórych zapachnie to pewnie "totalitarystycznym" ograniczaniem wolności słowa). Bo z "drugiej strony" to naprawdę wygląda zupełnie inaczej. Bo jakkolwiek banalnie by to nie zabrzmiało, to jest naprawdę okres, który zmienia ludzi; który jest w pewien sposób nie do porównania z żadnym innym doświadczeniem. Niezależnie od tego, jak się to przeżycie ocenia. Są ludzie, którzy "nie mogą żyć" bez pielgrzymki i chodzą regularnie każdego roku. Mnie aż tak bardzo nie wciągnęło, ale wiem, że nie zapomnę tych dwóch tygodni do końca życia. Nie tylko dlatego, że wchodząc na ostatnią prostą przed jasnogórskim klasztorem i mając "w nogach" prawie 300 kilometrów, widzi się najpiękniejszy widok na świecie. Wojujący ateiści mnie pewnie wyśmieją, ale napiszę to: na pielgrzymce naprawdę można dowiedzieć się o sobie więcej niż gdziekolwiek indziej. Nawet nie słuchając ani słowa z tego, co księża mówią przez nieodłączne na pielgrzymce przenośne głośniki...

5. sierpnia 2009, 21:59 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

1 komentarz:

Karolina pisze...

:)
miło czyta się takie słowa ;0) pozdrawiam ;0) nie skomentuję bo jak to się mówi? wyjąłeś mi to z ust :)