czwartek, 18 lutego 2010

mazel tov

Uff, najdłuższa sesja egzaminacyjna nowożytnej Europy dziś wreszcie dobiegła końca. Studiuję już... no, nieważne ile (na pewno zdecydowanie za długo), ale czegoś takiego jeszcze nie było. Prawie sześć tygodni testów, kolokwiów, egzaminów. Pisania monografii, diagnoz dziecka, studiów przypadków, raportów z wywiadów. Czytania książek, skryptów, kserówek, notatek, e-booków. Wertowania podręczników do testów w poszukiwaniu ukrytych tam mrocznych przedmiotów pożądania, czyli współczynników rzetelności i trafności. Przygotowywania prezentacji, referatów i warsztatów na podstawie ostatniego filmu o Batmanie. Rozkładania skali inteligencji Wechslera na czynniki pierwsze, drugie i sześćdziesiąte ósme.

I wreszcie najsmaczniejszego: testów projekcyjnych. To jest to, co studenci psychologii lubią najbardziej! Radości jest przy tym co niemiara! Wciąga niczym zeskrobywanie starej, zaschniętej farby z betonowej ściany. A wartość prognostyczna tych działań jest mniej więcej taka, jak przy wróżeniu z herbacianych fusów w ciemnym korytarzu. A ile to się można ciekawego o człowieku dowiedzieć. W każdym razie, gdyby kiedyś jakiś nawiedzony psycholog kazał Wam narysować drzewo, to pod żadnym pozorem nie rysujcie na tym drzewie... a nie, nie mogę Wam powiedzieć, bo jeszcze mnie zamkną za ujawnianie tajemnic Bardzo Poważnego Psychologicznego Narzędzia Diagnostycznego. Kiedyś jeden gość opublikował w necie plansze z testu Rorschacha wraz z najczęściej pojawiającymi się odpowiedziami. I miał potem z tego względu kłopoty. Ale przynajmniej ludzie się dowiedzieli, że przy tej planszy lepiej nie mówić: "widzę jak diabeł zjada mózg niemowlęcia", a przy innej - broń Boże - nie ujawniać, że ta plama atramentowa kojarzy się z nadgryzionym indykiem. Już lepiej powiedzieć, jak większość populacji, że ten kleks wygląda jak macica. Wtedy istnieje przynajmniej jakaś szansa, że nie traficie prosto na oddział zamknięty. Aha, i nie mówcie też, że kolor fioletowy kojarzy Wam się z... [ocenzurowano, tajemnica zawodowa!], bo na bank Wam wpiszą w papiery "alkoholik".

Ale wracając do zakończonej właśnie sesji. Stefan Kisielewski mawiał o socjalizmie, że jest to ustrój, w którym bohatersko pokonuje się problemy nie znane w innych ustrojach (w domyśle: nagłaśnia się sukcesy w zwalczaniu problemów, które samemu się wcześniej stworzyło). Więc właśnie - cieszyć się nie ma z czego. Sesja trwałaby krócej, ale przytrafiła się ta chole... znaczy się: ta niedobra psychofizjologia. Bez tego miałbym tydzień wolnego więcej. Ale cóż, nie chciało się uczyć cyferek, a ostatecznie i tak trzeba było schować nonkonformizm do kieszeni. Co ostatecznie okazało się decyzją ze wszech miar praktyczną, gdyż profesor na poprawkowym pytał właśnie głównie o te wspaniałe cyferki. Chociaż pojawiło się też pytanie z gatunku księżycowych. Gdzie powstaje dopamina? Ha! "W mózgu" - powiecie. Owszem, ale tyle to i ja wiem. A gdzie konkretnie?

Ostatecznie trzeba jednak przyznać, że średnia 4,45 przy jednej poprawce to jest rezultat niemal kosmiczny. Powodzenia wszystkim, którzy wciąż zmagają się z panią doktor "polny ptak-popularne warzywo". Trzymam kciuki :)

Mam nadzieję, że w tym domu zostało jakieś piwo. Czy można stąd zadzwonić na miasto?

18. lutego 2010, 21:33 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

Brak komentarzy: