wtorek, 16 lutego 2010

zjazd po muldach (2)

Zimowe Igrzyska Olimpijskie to nie tylko to, co dzieje się na trasach biegowych, stokach, skoczniach i lodowiskach. Miejsca te czasami splatają losy ludzi, których najważniejsze zawody rozgrywają się zupełnie gdzieś indziej. Dziś będzie o dwojgu takich ludzi. Z pozoru pochodzących z dwóch różnych światów, ale mających ze sobą więcej wspólnego niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Kanada, igrzyska, lód, pasja, choroba. Może jeszcze więcej...?

Wczoraj trochę nabijałem się z curlingu. No, ale przecież gdy ktoś patrzy na tą grę pierwszy raz w życiu, zastanawia się pewnie, czy nie obserwuje zabawy uciekinierów z zakładu zamkniętego. Seksiści drwią, że to jedyna dyscyplina sportowa, w której kobiety pokonałyby mężczyzn. Bo zawody rozgrywa się przy użyciu czajnika i mioteł... Tymczasem jest to bardzo stary sport z ogromnymi tradycjami. W Kanadzie to wręcz sport narodowy. Mimo bogatej historii, do programu zimowych igrzysk olimpijskich włączono curling dopiero w 1998 roku, w japońskim Nagano. Nic dziwnego, że obydwie kanadyjskie drużyny (żeńska i męska) jechały na ten turniej pod ogromną presją. Rodacy oczekiwali tylko zwycięstwa. Kapitanem kobiecej ekipy była wówczas Sandra Schirmler, dla której curling był niemal całym życiem. Grać zaczęła już jako dziecko i odtąd pięła się po szczeblach sportowej kariery, aby wreszcie - w historycznym olimpijskim turnieju - zająć najbardziej odpowiedzialne stanowisko w narodowej drużynie. I wywiązała się z tej roli znakomicie. Była prawdziwą liderką swojej ekipy. W dramatycznym półfinale przeciw Wielkiej Brytanii, w ostatniej chwili zdecydowała się na niezwykle ryzykowne zagranie, które - zakończone sukcesem - przesądziło o awansie Kanady do finału. Ostatecznie dziewczyny zwyciężyły w całym turnieju i przywiozły do kraju upragniony złoty medal. Kanada dosłownie oszalała. Zespół wybrano Drużyną Roku, Sandra była na okładkach wszystkich gazet.

Niecałe dwa lata później Sandra Schirmler przegrała najważniejszy mecz życia - walkę z nowotworem. Jej pogrzeb był w Kanadzie czymś na miarę pogrzebu Jana Pawła II w Polsce. Uroczystość transmitowały wszystkie stacje telewizyjne, przemawiał premier. Jej imieniem, jako wzoru sportowca, nazwano hale sportowe, ulice, szkoły i winterparki. Stawiano jej pomniki, a założona na jej cześć fundacja (Sandra Schirmler Foundation) od 10 lat pomaga finansowo w leczeniu noworodków z całego kraju.

Saku Koivu to jeden z najwybitniejszych fińskich hokeistów wszechczasów. Jego statystykami z ligi NHL możnaby obdzielić dziesięciu graczy. A trzeba pamiętać, że w Finlandii hokej jest traktowany podobnie jak curling w Kanadzie. Mimo to, Finowie nigdy nie zdobyli olimpijskiego złota i zaledwie raz sięgnęli po mistrzostwo świata (w hokeju mistrzostwa świata są rozgrywane co roku). Było to w 1995 roku w Szwecji, a młody Saku Koivu był wówczas ważnym zawodnikiem tamtej drużyny. Sześć lat później, u szczytu kariery, wykryto u niego rzadki rodzaj nowotworu, z grupy - jak na ironię - Non-Hodgkin's Lymphoma (NHL). Musiał zrezygnować z gry, poddać się terapii, która wcale nie gwarantowała sukcesu. W tym czasie listy z wyrazami wsparcia przysyłały do niego tysiące fanów, słynny kolarz Lance Armstrong, hokeista wszech-czasów Wayne Gretzky... I Koivu wyzdrowiał. Wrócił do gry na trzy ostatnie mecze sezonu. Gdy pierwszy raz po tej przerwie wjechał na lodowisko w Montrealu (był wówczas zawodnikiem Montreal Canadiens, w tym klubie do dziś jest legendą), cała hala, kilkanaście tysięcy ludzi, włącznie z drużyną przeciwną, zgotowała Koivu ośmiominutową (!!!) owację na stojąco. To było wydarzenie, które przeszło do historii ligi NHL. Już dwa lata później, w dramatycznym półfinale Pucharu Świata w Kanadzie, tuż przed końcem meczu Koivu wbił krążek do bramki Amerykanów, zdobywając tym samym bramkę na wagę awansu Finlandii do ścisłego finału. A ja wtedy skakałem z radości przed telewizorem, chociaż w Polsce to był środek nocy ;) Takie rzeczy się pamięta do końca życia :) A potem wiele razy sukces był na wyciągnięcie ręki. Cztery lata temu na igrzyskach w Turynie. I rok później na mistrzostwach świata w Moskwie. Zawsze do złotego medalu zabrakło niewiele, dosłownie kilku milimetrów...

Teraz znowu spotykamy się w Kanadzie. Następczynie Sandry Schirmler są faworytkami olimpijskiego turnieju w curlingu kobiet. I nietrudno zgadnąć, komu zadedykują ewentualne zwycięstwo. Saku Koivu jutro wyjedzie na lodowisko, na pierwszy mecz turnieju hokejowego, jako kapitan reprezentacji Finlandii. Pewnie to są jego ostatnie igrzyska, podobnie jak wielu innych fińskich gigantów hokeja (Teemu Selaenne, Ville Peltonen, Jere Lehtinen, Kimmo Timmonen), którzy - podobnie jak Koivu - zbliżają się już do "czterdziestki", więc to ostatnia szansa na dokonanie czegoś historycznego. Podczas ostatnich wielkich imprez Finowie wyczerpali już limit pecha na najbliższe 100 lat, więc... nie, nie będę kończyć, żeby nie zapeszyć ;)

Dwoje wspaniałych sportowców, których wbrew pozorom łączy tak wiele, przede wszystkim to, że najważniejsze zawody swojego życia musieli rozegrać poza lodowiskiem. Czasami warto spojrzeć na igrzyska również z takiej perspektywy.

16. lutego 2010, 22:52 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

Brak komentarzy: