czwartek, 11 lutego 2010

ochlokracja

Dwa przykłady z ostatnich dni. Pierwszy: sonda "ONETu" pod tytułem: "a na kogo Ty głosowałbyś w wyborach prezydenckich na Ukrainie?". I możliwe odpowiedzi: A. Janukowycz, B. Tymoszenko, C. trudno powiedzieć. I nic więcej. Ja bym jeszcze dodał: D. a co mnie to obchodzi... I drugi: sonda lokalnej telewizji w sprawie żywności genetycznie modyfikowanej. Reporter pyta "szarych obywateli", co na ten temat sądzą. Interesujące, że sondę przeprowadził (przypadkowo zapewne) w sklepie ze zdrową żywnością (sic!), ale ja nie o tym chciałem. Wypowiadają się "przypadkowi" przechodnie na temat GMO i starsza pani z nieukrywaną pewnością siebie peroruje: że to niezdrowe, że szkodliwe, że niezbadane jeszcze w ogóle etc. Podejrzewam, że większość spośród uczestników sondy nie była kształconymi biologami, ergo nie powinna się na ten temat w ogóle wypowiadać.

Wiem, że to brzmi kontrowersyjnie, ale celowo trochę przesadzam, żeby uwidocznić pewną tendencję. Czym innym jest bowiem posiadanie własnego zdania na daną sprawę, a czym innym publiczne przekonywanie, że moje zdanie jest jedynie prawdziwe, słuszne i święte. Stwierdzenie, że GMO jest szkodliwe, wymagałoby przeprowadzenia wielu rzetelnych badań i innych naukowych procedur, a - z tego, co wiem - nawet wśród naukowców nie ma w tej kwestii zgody. Dlatego, gdyby mnie zapytał na ulicy dziennikarz o moje zdanie w kwestii GMO, odpowiedziałbym, że trudno mi cokolwiek powiedzieć. Owszem, jestem libertarianinem, więc uważam, że każdy rolnik powinien mieć możliwość uprawiania tego, co mu się żywnie podoba, a każdy klient powinien mieć wolność wyboru, jaką żywność w sklepie kupuje. Ale czy GMO jest szkodliwe czy nie, tego nie wiem, bo się na tym nie znam.

Już przed laty dało się zaobserwować, że w Polsce każdy facet zna się niemal na wszystkim, w szczególności na piłce nożnej, motoryzacji i polityce (a często również medycynie). Dwadzieścia lat "wolnej Polski" i miliony przeprowadzonych w tym czasie sondaży jeszcze wzmocniło przekonanie, że każdy powinien mieć swoje zdanie na każdy temat. Skąd już prosta droga do tezy, że każdy się na wszystkim "zna". Wystarczy rzut oka na stronę internetową CBOS-u. Ośrodek ten publikuje ok. 15 raportów miesięcznie, co daje średnio 180 badań socjologicznych rocznie. A takich dużych ośrodków badawczych jest co najmniej pięć. Do tego dochodzą dziennikarze, którzy uwielbiają wychodzić z kamerą "do ludzi" i wypytywać o różne brednie. Zresztą ośrodki badawcze nie są w tym lepsze. Tylko w 2009 roku CBOS pytał Polaków: o stosunek do wprowadzenia euro na Słowacji (!!!), o stosunek do Wojciecha Jaruzelskiego, o opinię na temat misji NATO w Afganistanie, o hazard, o prawo międzynarodowe, o kryzys gospodarczy, o zmiany klimatu (a jakże), o opinię na temat działalności NBP, o substancje psychoaktywne, o konieczność obniżenia wieku szkolnego etc.

Po pierwsze, nienormalne jest pytanie Polaków o opinie na temat spraw, które nas wprost nie dotyczą. Nie da się wyrobić pełnego poglądu o sytuacji politycznej np. na Ukrainie na podstawie lektury "Wyborczej" i obejrzenia "Faktów TVN". Dlatego pytanie o to, na kogo bym głosował w wyborach w USA/Francji/Niemczech/Rosji itd. jest bez sensu. Choćby z uwagi na fakt, że nie mamy wystarczającej wiedzy na ten temat. Zresztą, o czym my w ogóle mówimy. Mało który "szary obywatel" się orientuje w polskiej polityce, potrafi wskazać zasadnicze różnice między partią prawicową a lewicową, rozróżnia Rząd od Sejmu... A my chcemy go pytać o to, kto byłby lepszym prezydentem Rosji, premierem Francji itd. Na jakiej podstawie on ma to stwierdzić?! Chyba tylko w oparciu o to, który się piękniej prezentuje w TV, ma ładniejszą żonę, najbardziej kwieciście się wypowiada, albo więcej naobiecuje naiwnym wyborcom. Tylko czym to się wtedy różni od wyborów Miss Universum...?

I drugie - ważniejsze - dotyczy spraw w obrębie naszego kraju. Tak jak wspomniałem, wszechobecne sondaże tworzą wśród ludzi coś w rodzaju "powinności" posiadania jakiegoś zdania na każdy temat. Trzeba się ustosunkować do wszystkiego, bo nigdy nie wiadomo, kiedy podejdzie do nas socjolog albo dziennikarz i zapyta o moje zdanie w tej i w tej sprawie. I co wtedy? Wyjdę na idiotę, bo nie mam na ten temat poglądu. Koszmar... Nieważne, że się na tym kompletnie nie znam, że wiem o tej sprawie tyle, co usłyszałem w Radiu Maryja, co mówili w kolejce do lekarza, co szwagier kiedyś tam wspominał, albo co mi się rzuciło w oczy w jakiejś gazecie. Zdanie własne muszę mieć i już! Na pewno spotkaliście takich ludzi. "Znających" się na wszystkim. "Wiedzących" wszystko o światowym systemie gospodarczym, o tym że Unia Europejska osiedli w Polsce miliony Żydów, a katolików przesiedli na Madagaskar, o tym jak działają poszczególne lekarstwa, jak leczyć wszelkie choroby i o tym, że noszenie dżinsów przez dziewczyny sprawia, że nie mogą one zajść w ciążę.

Takich ludzi jest mnóstwo. A my im jeszcze oddajemy do rąk władzę nad nami. Bo czym jest demokracja? Jest oddaniem władzy w ręce ludu. A lud jest głupi. Lud nie ma pojęcia o ekonomii, ale pozwalamy mu decydować o tym, kto będzie kierował gospodarką. I lud decyduje. Tylko nie na podstawie tego, jakie kto ma poglądy na ekonomię, ale na podstawie tego, kto się ładniej prezentuje w TV i więcej naobiecuje. I tak jest we wszelkich sferach. Dlatego Arystoteles mówił, że demokracja jest zwyrodniałą formą ustroju państwa ("rządy hien nad osłami"). Dlatego Janusz Korwin-Mikke uważa, że demokracja jest ustrojem najgorszym z możliwych (bo dwóch meneli spod budki z piwem przegłosowuje profesora uniwersytetu). Najbardziej obrazowy przykład to ten z samolotem. Jakby tak na pokładzie samolotu wprowadzić demokrację i większością głosów pasażerów decydować o tym, jakie działanie ma wykonać pilot? Katastrofa nieuchronna. I taką samą katastrofą zakończy się wprowadzanie demokracji we wszystkie obszary, gdzie autorytarnie decydować powinni fachowcy, ludzie znający się na rzeczy.

Tak, jestem wrogiem demokracji w tej formie, jaka współcześnie panuje. I być może w każdej innej. Ale nie o tym miało być, tylko o tych nieszczęsnych sondażach. Bo to one wytworzyły w ludziach przekonanie, że powinni mieć pogląd na wszystko i że mogą go wygłaszać nie tylko u cioci na imieninach, ale też publicznie. Pewnie, mogę się mylić, ale uważam, że o wiele zdrowsze jest inne podejście do sprawy. Jestem świadomy tego, co umiem i na czym się znam. I o tym mogę rozmawiać. A jeśli ktoś mnie pyta o coś z dziedziny np. prawa, fizyki czy ekonomii, grzecznie odpowiadam, że się na tym nie znam, więc zamiast mnie - lepiej zapytać fachowca. O kryzysie niech wypowiadają się ekonomiści, o obniżeniu wieku szkolnego - pedagodzy etc. Gdy natomiast ktoś chce wiedzieć, co sądzę o sprawie zabójstwa pana Olewnika, na kogo bym głosował w wyborach na Ukrainie, ile medali zdobędzie w Vancouver Justyna Kowalczyk, albo gdzie powinna się odbyć ceremonia beatyfikacji Jana Pawła II, wtedy odpowiadam - zgodnie z prawdą - że mam to w dupie.

Trzeba bowiem odróżnić wiedzę od opinii. Upraszczając: można mieć na jakiś temat wiedzę, ale nie mieć opinii. Można wiedzieć dużo o jakiejś sprawie, ale mieć świadomość własnej niewiedzy, tego, że aby wygłaszać na ten temat jakieś rzetelne sądy, trzeba mieć tej wiedzy jeszcze więcej. Nie dajmy sobie wmówić, że musimy mieć pogląd na każdy temat. Brak opinii nie świadczy o ignorancji, o niewiedzy, o głupocie! Wręcz przeciwnie. Gdyż często jest niestety tak, że wielością poglądów, tuszuje się niedostatki w wiedzy.

"Boże, nie daj mi osądzać tego, lub mówić o tym, czego nie wiem i nie rozumiem" (geniusz Antoni Czechow)

11. lutego 2010, 17:20 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

2 komentarze:

bess pisze...

Te sondaże to narzędzie manipulacji. Polak pomyśli, że musi mieć swoje zdanie na dany temat, a do tej pory go nie miał. Potem usłyszy opinię eksperta. Zapamięta ją i już będzie myślał, że to jego własna opinia.
Np. sonda o wprowadzeniu euro na Słowacji. A obok wiadomość, że wszystko w tym kraju podrożało. No i już Polak nie pojedzie na Słowację. Taki głupi przykład. Ale podobnymi działaniami można ludzi przekonać albo zniechęcić do innych rzeczy.

Piotrek pisze...

Pewnie, że tak. Ale z drugiej strony ten Polak nie tylko nie pojedzie na Słowację, ale też będzie przeciwny wprowadzeniu euro w Polsce ("bo wszystko podrożeje", "niech nam dadzą płace takie jak w Unii" etc.). A IM chyba zależy, żeby jednak społeczeństwo do euro przekonać, w razie gdyby jakieś referendum miało o jego wprowadzeniu decydować.

Co do tego, że sondaże są potężnym narzędziem manipulacji, zgadzam się jednak nie w stu, a w trzystu procentach. Żeby było śmieszniej, mówię to jako absolwent socjologii. Więc niejako zdradzam własną dziedzinę...